Wiara rosyjskich służb i samego Władimira Putina, że będą w stanie kontrolować nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, musiała gwałtownie lec w gruzach - pisze Tomasz Sakiewicz w Gazecie Polskiej Codziennie.
Oto bowiem Donald Trump otwarcie relacji nowej amerykańskiej administracji z Federacją Rosyjską, zamiast od spodziewanego resetu, zaczął od twardego stanowiska w sprawie Ukrainy. Sytuacja dla Kremla jest doprawdy fatalna, bo do tej pory każdy nowy prezydent USA, może poza Ronaldem Reaganem, zaczynał rządy od prób dogadywania się z Moskwą.
Putin sądził, że z Trumpem będzie podobnie, co pozwoli mu zyskać dobrych kilka lat na ratowanie upadającego imperium. Tymczasem amerykański prezydent, pod naciskiem własnych służb, nie tylko wywalił z grona swoich doradców – znamienne, że z powodu ukrywania kontaktów z Rosjanami – generała Michaela Flynna, najbardziej wśród nich prorosyjskiego, to jeszcze zażądał od Rosji zwrotu Krymu Ukrainie.
Jeżeli nawet Rosjanie próbowali pomóc Trumpowi w wygraniu wyborów prezydenckich, to robili to pod okiem amerykańskich służb, które teraz czerpią z tego wszystkie profity. A Władimir Putin dał się ograć jak dziecko. To jedyna zbrodnia, której w Rosji się nie wybacza.