Starożytni Chińczycy, porzuciwszy animizm, zaczęli praktykować Dao Jiao (taoizm). Japończycy natomiast pierwotnie wyznawali raczej prymitywny animizm, który potem próbowali połączyć z taoizmem, aczkolwiek nie zawsze udolnie.
Kwestia, którą przytaczam poniżej, nie jest doktryną shintoistów ani czymś, w co by wierzyła większość Japończyków. Nie sposób jednak przejść wobec niej obojętnym.
Chyba najbardziej smutnym przykładem wypaczonego shintoizmu był „filozof” Masahiro Mori, który w latach 70., dosłownie traktując interpretację o duszach zamieszkujący każdy przedmiot, zaczął głosić, że jego roboty mają nie tylko świadomość, ale i „naturę Buddy” (a były to w tamtych czasach raczej prymitywne, głównie animatroniczne konstrukcje sterowane pilotem jak np. robot, który grał King Konga). Zakrawa to na absurd, zwłaszcza że ów filozof zwykł pisać kazuistyczne sentencje w rodzaju „Człowiek uważa samochód za swoją emanację, więc samochód jest świadomą istotą. Można powiedzieć, że człowiek prowadzi samochód albo samochód kontroluje człowieka. Nie zrobi on tego, czego się od niego wymaga, póki człowiek nie wypełni jego woli”. Brzmi jak Matrix? Ale jest jedno „ale”.
Jeszcze w XVII w. w japońskim teatrze obok ludzi występowały „karakuri”, pierwsze na świecie roboty napędzane przekształconym mechanizmem wodnym przejętym od hiszpańskich misjonarzy. Niewykształceni Japończycy już wtedy wierzyli, że są to „świadome istoty,” podobnie jak duchy świątyń czy luster. Znana jest z tego okresu historia o wynalazcy, który skonstruował mechanizm sprawiający wrażenie, że parasol porusza się samoistnie. Pewien bogaty pan w to uwierzył i kupił, słono płacąc. Kiedy minęło wiele miesięcy i parasol magicznie się nie otwierał, zapytał gniewnie wynalazcę, dlaczego tak się dzieje. On odrzekł, że parasol musiał umrzeć z tęsknoty za właścicielem i pan w to uwierzył.
Aby poznać więcej podobnych przykładów, zachęcam do przeczytania książki „Tatami kontra krzesła” Rafała Tomańskiego. Oczywiście jest to subiektywna analiza autora, który zainspirowany m.in. „Pokojem na Ziemi” czy „Światem na krawędzi” Lema czy podobną koncepcją z „Limes inferior” Zajdla, uważa, że w dającej się przewidzieć przyszłości znacznie większym zagrożeniem, przed którym staniemy, są „Ihalucyny”, niż że hipotetyczny robot miałby nagle zyskać świadomość, na co wciąż nie się nie zanosi.
Ihalucyna (termin ukuty przez autora) to hipotetyczny robot, który pod względem „inteligencji” i zachowania nie odróżniałby się od człowieka, a jednocześnie byłby pozbawiony świadomości. Byłby de facto zbiorową halucynacją mimo fizycznej formy. Pod wieloma względami jest to o wiele straszniejsze niż robot „inny rodzaj bytu”. A choć niewielu autorów SF rozważa ten scenariusz w jakiejkolwiek formie, nie jest on bynajmniej pozbawiony podstaw.
Co do nieszczęsnego Masahiro Mori to twierdzi on również, że „naturę Buddy”(świadomość) mają bakterie, z czym stanowczo nie zgadza się większość filozofów taoistycznych i buddyjskich,w tym Dalajlama. A animizm ostro skrytykował Lem w „Świecie na krawędzi”.