O przemyśle pogardy napisano i powiedziano bardzo dużo. Niszczono wizerunek znienawidzonych polityków, a po tragedii w Smoleńsku już także ofiar. Chciano im odebrać ten ostatni łącznik ze światem żywych, jakim jest dobra pamięć. Przemysł pogardy dotykał nie tylko ludzi, lecz także symboli, jak np. Krzyża - pisze Tomasz Sakiewicz na łamach "Gazety Polskiej".
Bezczeszczono i opluwano go, bo mocno kojarzył się z tymi, którzy oddali życie w Smoleńsku. Pytanie, po co naprawdę był przemysł pogardy? Czy pogardą można było zarazić miliony ludzi, uodpornić ich na pytania o źle prowadzone śledztwo, spowodować, że wyrzekną się chęci poznania prawdy? Nie – pogarda była tylko dla wyjątkowych. Trzeba było specjalnej demoralizacji, psychopatycznych cech, by poniżać modlących, znieważać symbole religijne, niszczyć fotografie zmarłych. Takie postawy wszczepiano od poziomu państwa i mediów aż do małych grup społecznych. Opowiedziały tę historię doskonale Majka Dłużewska i Joanna Lichocka w filmie „Pogarda”.
Po co podejmowano tak wielkie starania? Żeby pozyskać tylko kilkadziesiąt, a może najwyżej kilkaset tysięcy ludzi? Nie o nich chodziło, lecz o zupełnie inną grupę Polaków. Być może nawet o większość. Chodziło o Polaków, którzy mieli milczeć. Agresja, pogarda, straszliwe kłamstwa indukowały lęk przed wychyleniem się, przed medialną i społeczną „ścieżką zdrowia”. Przemysł pogardy był tak niszczący, że w masach ludzi wyzwolił inny mechanizm – przemysł milczenia. Ta machina miała jeszcze bardziej skomplikowane tryby niż pogarda. Miała też swoich liderów i socjotechniki. Można było zostać celebrytą, głosząc potrzebę milczenia, można było być autorytetem, znajdując moralną wartość w niepodejmowaniu wątpliwości. Nawet dzielenie się nimi prywatnie było czymś niestosownym.
Pamiętacie Państwo te wezwania: „Poczekajmy na oficjalne wyniki badań”, „Nie epatujmy informacjami”, „Nie rozdzierajmy ran rodzin ofiar”, „Nie żerujmy na tragedii”, „Cokolwiek się stało, to chyba nie wierzysz w zamach?”. Nie pochodziły one od wrogów, lecz często z naszego własnego obozu, choć wtedy do wspólnoty z nim niewielu chętnych się przyznawało, szczególnie dziennikarzy.
Twórcy przemysłu pogardy polegli. Jedne partie przestały istnieć, inne się rozpadły. Dość kabaretową wersję jego epigonów widzimy w demonstracjach KOD-u.
Co się stało z przemysłem milczenia? Czy został jakoś rozpoznany, zniwelowany? To mechanizm w swoich ramach wyrobiony jeszcze w czasach komuny dla ludzi, którzy chcieli jakoś przeżyć i niekoniecznie się do końca ubabrać. Mechanizm silny, bo dający szansę egzystencji. Będzie się ujawniał na każdym zakręcie i przy każdej próbie charakteru. Chyba coś takiego właśnie się dzieje.
Zapraszamy na spotkanie z redaktorem naczelnym Tomaszem Sakiewiczem na temat sytuacji i działań mediów prawicowych.
Środa, 23 listopada 2016 r., g. 18, EKOMARINA, Giżycko, ul. Dąbrowskiego 14.
Tekst pochodzi z najnowszego tygodnika "Gazeta Polska" nr 47/2016 z dn. 23.11.2016 r.