Polska edukacja potrzebuje zmiany i to pilnej. Nie ma na co czekać. Dlaczego? Bo szkoda dzieciaków - pisze Małgorzata Terlikowska.
Dziś można powiedzieć z pełną odpowiedzialnością. Polska szkoła nie spełnia swojego zadania. Niszczy ją biurokracja. A pasja nauczyciela tonie pod stertą dokumentów, które musi wypełniać. Programy nauczania tak są skonstruowane, że dzisiejsza szkoła nie uczy logicznego myślenia, kojarzenia faktów, łączenia w jedną całość wiadomości z różnych dziedzin. Egzaminy ograniczone w dużej mierze do testów bynajmniej wiedzy uczniów nie sprawdzają, tylko umiejętność odpowiedzi zgodnie z narzuconym z góry kluczem. Nie warto więc się przemęczać, nie warto wybijać się ponad przeciętność, bo można tylko na tym stracić, a nie zyskać. Czy o to chodzi w polskiej szkole? Chyba niekoniecznie, dlatego czas coś z tym zrobić.
Nie ukrywam, że spore nadzieje jako rodzic wiążę z planowaną reformą edukacji. Powrót do ośmioklasowej szkoły podstawowej i czteroletniego liceum uważam za pomysł trafiony. I nie tylko dlatego, że sama uczyłam się jeszcze w takim systemie. Po prostu zaproponowany paręnaście lat temu pomysł sześcioletniej szkoły podstawowej, trzyletniego gimnazjum i trzyletniego liceum po prostu się nie sprawdził. Dowodem chociażby wyniki matur. W zeszłym roku szkolnym nie zdał jej co piąty uczeń. To oficjalne dane Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Największą trudność sprawiła maturzystom matematyka. Czy wynika to tylko z lenistwa uczniów, czy może z samego programu i tego, jak on jest realizowany? A w zasadzie nierealizowany, bo nie ma czasu. A skoro tak, to warto ten czas uczniom dać, właśnie kosztem likwidacji gimnazjów oraz egzaminów ograniczających się do zaznaczania odpowiedzi w teście.
To, że źle dzieje się w polskiej szkole publicznej, wiadomo nie od dziś. I nie jest to bynajmniej wina obecnej minister edukacji. Przepełnione klasy, brak wyposażenia, brak pomocy dydaktycznych to nie jest nowość. To efekt wielu lat zaniedbań edukacji, za które odpowiadają w dużej mierze poprzedni ministrowie z Platformy Obywatelskiej, zmieniający się zresztą jak w kalejdoskopie. Warto więc w tym kontekście przypomnieć sobie, jakiej treści listy dotyczące polskiej szkoły dostawali choćby koordynatorzy akcji „Ratujmy Maluchy”. O tych wszystkich zaniedbaniach wiadomo od dawna. Czarno na białym pisali rodzice, pisali i mówili Tomasz i Karolina Elbanowscy. Proszę więc spytać pań Katarzyny Hall, Krystyny Szumilas czy Joanny Kluzik-Rostkowskiej, co zrobiły z tą wiedzą? Niewiele, albo nic. Bo trudno uznać, że wypuszczenie na rynek gniota, jakim okazał się rządowy elementarz, w jakiś sposób wpłynęło na poprawę jakości nauki w polskich szkołach.
„Żadne bolączki nie znikną tylko dlatego, że będzie 8-klasowa podstawówka i zamkną gimnazja. Dlaczego najpierw nie można naprawić tego, co jest? Poprawić warunki w szkołach? Usprawnić je? To najbardziej interesuje rodziców” – pisze portal NaTemat. Mam jednak wrażenie, że na pozorne działania jest już za późno. Co z tego, że będą kolorowe klasy, jak program nauczania nadal będzie systematycznie obniżany? Nie ma więc sensu usprawniać tego, co jest, bo to, co jest, jest pozbawione sensu. Dlatego trzeba system zbudować od nowa. Zadanie przed reformą stoi więc ogromne. To nie tylko nowy podział czasu edukacji, ale przede wszystkim nowe podstawy programowe uwzględniające wydłużony czas nauki na etapie szkoły podstawowej czy liceum ogólnokształcącego. Właśnie po to, by uczniowie mogli zyskać solidną wiedzę ogólną. Solidny filar, który będzie podstawą ich dalszych poszukiwań naukowych na studiach. Ta wiedza ogólna – jak sama nazwa wskazuje – nie może być ograniczona do jednej dziedziny. Nie zabierajcie więc uczniom specjalizującym się w matematyce godzin historii, a humanistom fizyki. Nie oszczędzajcie im czytania lektur. Nie przepracują się. Przypominam sobie swoje liceum sprzed dwóch dekad, maturę, podczas której można było się wykazać wiedzą. I żal mi, że edukacja tak została spłycona. Moje dzieci mają dziś zupełnie inne możliwości niż ja dwadzieścia lat temu, a wiedzy ze szkoły wynoszą znacznie mniej niż wynosiliśmy my, ich rodzice. Nie mieliśmy multimedialnych tablic, nowoczesnych pomocy naukowych, internet dopiero raczkował. Szkoły też były raczej siermiężne. Nie było kolorowych ścian. Ale opuszczaliśmy te szkoły z pewnym kapitałem. Z wiedzą. Dlatego czekam na konkrety reformy, na nowe podstawy programowe. I liczę w tym temacie na dobrą zmianę. Realną zmianę. Winni to jesteśmy naszym dzieciom
Małgorzata Terlikowska