Wydawało się, że od 2008 roku w polityce pieniężnej przerabialiśmy już wszystko. Były pakiety luzowania ilościowego, ujemne stopy procentowe a nawet monetyzowanie długu publicznego. Te doświadczenia mogą być teraz bardzo przydatne, ale czy wystarczające? - pisze Kamil Goral.
W warunkach polskich światowy kryzys finansowy przebiegał dosyć łagodnie, nie było głębokiej recesji ani wysokiego bezrobocia na poziomie 20% +. Sektor bankowy był bardzo dobrze przygotowany i przeszedł przez tę zawieruchę niemal suchą nogą. Mogliśmy za to obserwować reakcję największych banków centralnych świata, które wpompowywały w swoje gospodarki setki miliardów euro, dolarów etc. Wbrew strachom o hiperinflacji udało się wygasić kryzys bez wzrostu cen, w zasadzie przez ten czas np. nad gospodarką strefy euro wisiało raczej widmo deflacji. Co z tego wynika i czy taki manewr można powtórzyć? To niełatwe pytanie. Przede wszystkim dlatego, że tamten kryzys był inny. Zaczął się najpierw w świecie finansów by przeskoczyć do realnej gospodarki. Teraz to realna gospodarka może uderzyć w świat finansów, o sytuacji na giełdach nie ma nawet co wspominać.
W polskich warunkach rynek kapitałowy to margines finansowania przedsiębiorstw, niemniej chociażby werbalna interwencja NBP, że w razie potrzeby wejdzie do gry nabywając akcje krajowych spółek, mogłaby znacznie uspokoić giełdową panikę.
Dużo ważniejszy jest jednak sektor bankowy. Wiele wskazuje na to, że banki muszą liczyć się z poważnym opóźnieniami w spłacie znacznej części posiadanych w ich portfelach kredytów. Chodzi tu zarówno o dług korporacyjny, jak i zobowiązania gospodarstw domowych (kredyty hipoteczne). Kolejnym zagrożeniem może być run na bankomaty, ludzie w czasie zagrożenia starają się chronić swój majątek tak jak potrafią. Gotówka w ręku wydaje się im czymś pewniejszym w trudnych czasach. To zaś oznacza wzrost ryzyka płynnościowego w sektorze i niebezpieczeństwo pogorszenia kluczowych wskaźników. Chociaż polskie banki wzorowo przechodzą krajowe i europejskie stress – testy, to obecna sytuacja jest przecież zupełnie wyjątkowa.
Sektor ma do spełnienia bardzo ważną rolę w tych kryzysowych okolicznościach, przede wszystkim w dużej mierze to od postawy banków zależy ile firm przetrwa. Możliwość prolongaty w spłacie zobowiązań to dla licznych przedsiębiorstw być albo nie być. Stąd tak istotne jest wejście do gry NBP, to właśnie bank centralny powinien w tych okolicznościach zapewnić płynność instytucjom finansowym obsługującym przedsiębiorstwa. To także on powinien zainicjować pakiet stymulacyjny polegający na dostępie dla przedsiębiorstw do taniego i dogodnego w spłacie finansowania. Poprzez mechanizm stopy procentowej nie da się tych celów osiągnąć. Dodatkowo możliwa obniżka stóp może pogorszyć notowania złotego, już teraz traci on mocno wobec kluczowych światowych walut. To może być potężny cios w posiadaczy kredytów walutowych.
Uspokojenie nastrojów przynieść może już jasny komunikat, że NBP we współpracy z bankami nie zostawi firm samym sobie i podejmie działania adekwatne do sytuacji.