W szpitalu Szczecin-Zdunowo na oddział, na którym leczono płuca, trafił pacjent ze zrośniętym napletkiem. - Mówił, że chce się żenić i stąd ta operacja - wspomina pan Marek. Cały tekst już w najbliższym wydaniu tygodnika "Gazeta Polska".
Już w środę 22 stycznia w "Gazecie Polskiej" ujawniona zostanie historia pana Marka, który - jak sam twierdzi - zapłacił 500 złotych łapówki podczas swojego pobytu w szpitalu w Szczecinie-Zdunowie, gdzie pracował prof. Tomasz Grodzki. Miało to pomóc w zszyciu rany operacyjnej w taki sposób, by wyglądało to jak najbardziej estetycznie.
- Mówiono, że jak zapłacę, to będę miał lepszą opiekę. Co więcej, rana pooperacyjna zostanie elegancko zaszyta szwem kosmetycznym, żebym nie wyglądał potem jak Frankenstein - mówi pan Marek.
To jednak nie jedyne wspomnienie pana Marka ze szpitala, w którym pracował obecny marszałek Senatu. Z intensywnej terapii pan Marek trafił do wieloosobowej sali, gdzie leżeli pacjenci po operacjach. Przebywał tam jeszcze kilka tygodni. – Z niektórymi się zaprzyjaźniłem, spacerując alejami parku przy szpitalu Szczecin Zdunowo – opowiada.
– Rozmawiało się o różnych rzeczach. Pamiętam młodego chłopaka, miał może 22–24 lata. Zapamiętałem go dobrze, bo podczas jednej z wizyt tuż po zabiegu wzbudził wesołość pacjentów, którzy pokazywali lekarzom swoje rany na klatce piersiowej. A on podczas wizyty ściągnął spodnie od piżamy. Jak się okazało, miał operowany zrośnięty napletek. Mówił, że chce się żenić i stąd ta operacja. To byłe zrozumiałe, ale zdziwiło nas to, że trafił na oddział, na którym leczono… płuca. Ten młody chłopak mówił, że wcześniej był w prywatnym gabinecie dr. Grodzkiego, który powiedział, że podejmie się operacji. I tak też się stało.
Cały tekst Tomasza Duklanowskiego i Adriana Stankowskiego, a w nim również o rodzinie "Króla Cyganów", która klepała ordynatora po plecach, przeczytacie w najnowszym wydaniu "Gazety Polskiej" - w kioskach już od środy, 22 stycznia.