Od kilku już lat nasz kraj nękany jest przez unijne instytucje, co jakiś czas krytyczne uchwały wobec Polski podejmuje Parlament Europejski, „praworządność” nad Wisłą bada ustawicznie Komisja Europejska. Co chwilę jesteśmy też straszeni obcięciem funduszy europejskich jeśli nie dostosujemy się do…no właśnie w sumie nie wiadomo do czego? - pisze Kamil Goral, analityk ekonomiczny, ekspert Rady Gospodarczej Strefy Wolnego Słowa.
Kiedy Polacy w 2003 roku decydowali o akcesji chyba nikomu nie przychodziło do głowy to co obecnie dzieje się w relacjach Polska – UE. Chcieliśmy i chyba nadal chcemy uczestniczyć w stowarzyszeniu państw, które zrzeszają się w celu budowania dobrobytu swoich obywateli poprzez znoszenie barier celnych i swobodną wymianę handlową. Tymczasem jesteśmy traktowani jak podrzędny region jakiegoś superpaństwa, które z lubością łaja jedną ze swoich zacofanych prowincji. A warto pamiętać, że Unia ma swoje realne problemy. Permanentny kryzys strefy euro jest już chyba wpisany w DNA wspólnoty. Rachityczny wzrost gospodarczy, problemy budżetowe krajów południa, hamująca rozwój biurokracja produkująca na masową skalę gigantyczną ilość regulacji. Wymieniać można długo, tak obszerna jest lista kłopotów z jakimi w pierwszej kolejności zmierzyć się powinni okupujący swoje wygodne stołki eurokraci. Tymczasem na żaden z nich od lat nie znaleziono recepty. Niebawem unijna gospodarka zostanie przyblokowana kolejnym „genialnym” rozwiązaniem jakim jest tzw. zielony ład. Już teraz w wyniku walki ze zmianami klimatycznymi UE wprowadziła kuriozalne przepisy dotyczące konieczności zakupu uprawnień do emisji CO2 windujące w kosmos ceny energii. Dodajmy do tego ów zielony ład i mamy przepis na zrujnowanie przemysłu w wielu unijnych krajach, ku uciesze państw Azji czy Ameryki Południowej. Brak sprawczości i mądrych decyzji w sprawach kluczowych i skupianie się na zagadnieniach nie mających z istotą integracji wiele wspólnego – to dojmujący i przykry obraz Unii. Skoro nie umiemy poradzić sobie z prawdziwym wyzwaniami, zajmijmy się tymi wyimaginowanymi – zdają się myśleć w unijnych instytucjach. Stosują przy tym upokarzający szantaż: albo robicie co wam każemy albo nie dostaniecie pieniędzy (!), to swoiste dictum płynące z Brukseli domagać się powinno równie jasnej odpowiedzi. Szczególnie, mając na uwadze fakt, że znaczna część środków jakie dostajemy z Unii i tak trafia na Zachód, bo to głównie firmy z tej części Europy przez lata wygrywały najistotniejsze kontrakty na realizację inwestycji infrastrukturalnych w naszym kraju. Zasadnicze pytanie dotyczy zatem kwestii kluczowych, jaką organizacją jest Unia – jeszcze gospodarczą, zapewniającą warunku do rozwoju gospodarki, czy już tylko i wyłącznie polityczną z mocno ideologicznym zacięciem? W debacie publicznej powinno ono padać coraz częściej.