Nietypowy duet stworzyli Tomasz Radziszewski oraz Piotr Korsuń. Pierwszy to gitarzysta zespołów Świetliki i Trupa Wertera Utrata, drugi mówi o sobie jako muzyku-widmo grup TAX-HUT i Chamber Orchestra. Sami siebie opisują jako „zespół znikąd, bez sukcesów, który nigdzie nie wystąpił, nikogo nie zna”. Istotnie album „Signum” jest ich debiutem wydanym dzięki zbiórce funduszy w internecie.
Dziesięć utworów znajdujących się na płycie to kompozycje balansujące pomiędzy trip rockiem i trip hopowym industrialem, z dużymi wpływami ambientu i motoryczną rytmiką czerpiącą z misteriów. Surowa, przesterowana i momentami niedbała, a momentami finezyjnie brzmiąca gitara współgra z bogatą gamą akompaniujących jej dzięków elektronicznych, od prostych klawiszy po śmiech dzieci i hałasy. Określana jako najbardziej depresyjny album roku 2016 nawet jeśli nim nie jest, to jest w czołówce. Surowość utworów wpadających momentami w dysonans przypomina ballady Toma Waitsa, Unkle, a trochę kawałki Joy Division i Lao Che. Wokale Radziszewskiego zmieniają się przechodząc od szeptu i melorecytacji, przez na wpół mistyczne zaśpiewy na półtonach po śpiew surowy i charczący, emanujący wyrzutem, co tylko przydaje całości niesamowitego nastroju.
Album opowiadający o trudnych spotkaniach z Bogiem na pewno nie jest muzycznym banałem, wymaga odizolowania się od otoczenia w wygodnym fotelu albo na długim spacerze i kilkukrotnego wsłuchania w teksty. Czuć w tej muzyce wątpliwości, przytłaczający ból świata i poszukiwanie kontaktu z Bogiem. Podmiot liryczny czeka, woła o Signum, o Znak od Boga. To muzyka ludzka, bliska nam, stykająca sacrum z profanum. Jeśliby nazwać jakiś tegoroczny album esencją metafizycznego garażowego brudu, to właśnie „Signum”. Smutno, kanciasto, a przede wszystkim refleksyjnie. Warto, album arcyciekawy.