Janusz Piechociński wicepremier i minister gospodarki przyznał, że zdawał sobie sprawę z tego, że obietnice składane górnikom wiosną ubiegłego roku przez Donalda Tuska są bez pokrycia. Jak tłumaczył, nie zwrócił mu uwagi, bo to Tusk był premierem, a on tylko wicepremierem. Nie czuje się winny i nie widzi powodu, aby miał się podać do dymisji.
W maju ubiegłego roku premier Donald Tusk obiecywał górnikom, że kopalnie będą zamykane. Zapewniał wówczas, że spółki węglowe nie mogą być nastawione wyłącznie na maksymalizację zysku. Podkreślał, że należy budować strategię dla kopalni i elektrowni, obejmującą zarówno bezpieczeństwo energetyczne, jak i kwestie społeczne.
Janusz Piechociński przyznał, że już uczestnicząc w tych rozmowach zdawał sobie sprawę, że obietnice Tuska nie da się zrealizować. Powiedział jednak, że nie czuje się winny w związku z tym, że nic z tym wówczas nie zrobił i nie widzi powodu aby miał podać się do dymisji.
– Nie czuję tego, że zawaliłem sprawę. Czuję, że zabrakło mi determinacji, żeby wyjść z rozmów w Katowicach i powiedzieć ówczesnemu premierowi, że to jest błąd, że deklaruje wobec związków zawodowych coś, co jest nie do zrealizowania – powiedział wicepremier w rozmowie z Moniką Olejnik.
Zapytany dlaczego nie zwrócił uwagi Donaldowi Tuskowi powiedział wprost: "Dlatego, że to jest premier, a ja jestem wicepremierem".
Zdaniem Piechocińskiego w stosunku Tuska do sprawy górnictwa zaważył „prymat polityki nad realiami ekonomicznymi”.