Według nich złamana została ustawa Prawo o zgromadzeniach, bo nie było przesłanek ani formalnych, ani merytorycznych do rozwiązania marszu. Nie doszło też do trzykrotnego ostrzeżenia uczestników.
Krzysztof Bosak z Ruchu Narodowego powiedział dziennikarzom, że organizatorzy marszu czekają na pisemne uzasadnienie decyzji władz stolicy. - Mamy trzy dni na wniesienie skargi do wojewódzkiego sądu administracyjnego. Już w tej chwili zapowiadamy, że taka skarga wpłynie - dodał.
Przedstawiciele stowarzyszenia Marsz Niepodległości mówili, że nie biorą odpowiedzialności za incydenty, do których doszło podczas marszu, m.in. w pobliżu ambasady rosyjskiej, gdzie spłonęła kabina wartownicza. - W trakcie kiedy dochodziło do tego incydentu kolumna marszowa spokojnie przechodziła swoją drogą - mówił prezes Młodzieży Wszechpolskiej Tomasz Pałasz. Dodał jednak, że przebieg każdego incydentu trzeba wyjaśnić.
Prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości Witold Tumanowicz uważa, że wolontariusze, którzy ochraniali zgromadzenie, czyli tzw. straż marszu, zapewniła "absolutne bezpieczeństwo tych, którzy się na marszu zgromadzili". - To lewaccy anarchiści zaatakowali Marsz Niepodległości, po czym uciekli do skłotu, na dach tego skłotu i rzucali butelkami - dodał.
Podczas organizowanego przez narodowców Marszu Niepodległości doszło - podobnie jak w poprzednich latach - do burd. Poszkodowanych zostało 19 osób, 14 przewieziono do szpitali. Rannych zostało 12 policjantów. Zniszczono m.in. kilka samochodów. Policjanci użyli pałek, gazu pieprzowego oraz broni gładkolufowej z gumowymi kulami. Marsz został rozwiązany przez ratusz na żądanie policji, mimo to demonstranci przeszli całą zaplanowaną trasę. Podczas marszu zatrzymano 72 osoby w związku z napaścią na funkcjonariuszy, chuligaństwem i niszczeniem mienia. Wśród zatrzymanych jest jedna osoba podejrzewana o podpalenie instalacji "Tęcza" na Pl. Zbawiciela oraz trzy w związku z podpaleniem kabiny wartowniczej przy ambasadzie, próbami wejścia na jej ogrodzenie oraz obrzucania terenu ambasady racami.
dch, PAP, fot. Adrian Szczepanik