Dla jednych to wyraz niesamowitej odwagi i bohaterstwa. Dla innych przejaw ekshibicjonizmu i niepotrzebne epatowanie swoim życiem seksualnym. Czemu więc tak naprawdę służą coming outy?
To pytanie można sobie postawić właśnie dziś, kiedy obchodzony jest Światowy Dzień Coming Outu. Ujawnienie swojej orientacji seksualnej doczekało się w swojego „święta”. Artyści, politycy, dziennikarze raz po raz „wychodzą więc z szafy” i publicznie mówią o swojej orientacji. Po co? Do końca nie wiadomo, bo ta wiedza w zasadzie nikomu do niczego nie jest potrzebna, oprócz samego zainteresowanego i jego najbliższych. O ile jeszcze w przypadku artystów, ludzi o szczególnej wrażliwości takie upublicznienie swoich preferencji seksualnych może być związane ze swoistym image’em, czy chęcią zdobycia dodatkowego poklasku, o tyle rzecz ma się zupełnie inaczej w przypadku polityków. Ich publiczne deklaracje dotyczące jednakowoż sfery intymnej nawet jeśli wynikają ze szczerości, służą przede wszystkim realizacji celów politycznych. A takim jest na przykład legalizacja związków partnerskich osób tej samej płci. Czego nigdy nie ukrywała choćby partia Ryszarda Petru, której poseł Paweł Rabiej obwieścił jakiś czas temu światu, że jest homoseksualistą. „Jestem gejem, to jest jakiś element mojej tożsamości, ale wspieram ruchy LGBT także dlatego, że one dzisiaj walczą o ważne rzeczy, o równość, o to, żeby były w Polsce związki partnerskie” - mówi polityk na antenie Polsat News.
Tymczasem wiedza o orientacji seksualnej danego polityka, dopóki ten nie przemienia się w lobbystę, powinna zostać sprawą prywatną. Tak uważa 44 procent badanych na zlecenie tygodnika „Newsweek”. Tylko co trzeci pytany przez ankieterów uważa, że polityk powinien ujawniać swoją orientację seksualną. 23 procent nie miało w tej sprawie sprecyzowanego zdania. Częściej przeciwne udzielaniu informacji w tak intymnych sprawach były kobiety (48 proc.) oraz osoby z wykształceniem wyższym (47 proc.).
Choć wyborcy takich informacji niekoniecznie potrzebują, organizacje zrzeszające osoby homoseksualne namawiają je do ujawniania swojej orientacji. A jeśli to osoba publiczna, to tym lepiej. Wiedzą bowiem, że tylko silne lobby może forsować korzystne dla tegoż środowiska zmiany prawne. Im więcej więc będzie zwolenników takich zmian w polityce, organizacjach pozarządowych, w samorządach, tym siła nacisku większa. Stąd na przykład przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi organizacje LGBTQ dokładnie monitorowały, czy dostateczna liczba osób o innej orientacji niż heteroseksualna zajmuje miejsca na listach wyborczych.
Po co więc dokonywać publicznych coming outów? Dla siebie, dla rodziny, dla środowiska: („Ci, przed comming outem, obserwując tych odważnych mogą nabrać pewności siebie, żeby się wyoutować. Ci, którzy mają to za sobą, czują się pewniej, kiedy wiedzą, że jest nas coraz więcej, że zrobili słusznie” - brzmi jedna z rad) oraz dla ludzkości w ogóle. Jak przekonać ludzi choćby do zmian w prawie, kiedy homoseksualiści są pochowani po szafach? Mają więc wyjść i publicznie mówić: „Jestem gejem”. „Jak ludzie mają nas traktować jak „normalnych”, jeśli dla nich nie istniejemy, a jeśli istniejemy, to wyglądamy jak skrajne przypadki parady z Berlina „nadzy z różowymi piórami w tyłku” - pyta autorka artykułu „6 powodów dlaczego warto dokonać coming outu”. I dodaje: „Najważniejsze jest to, żeby wyjść z szafy i pokazać, że niczym się nie różnimy od „reszty”. Najwyżej jesteśmy odważniejsi”.
Tyle, że z tym nie różnieniem się to zwyczajna ściema. Tak się bowiem składa, że normalsi nie siedzą w szafach, i w związku z tym nie muszą z nich wychodzić. Coming out nie jest więc ich problemem, a jedynie pewnej wąskiej grupy ludzi, która wciąż próbuje przekonać, że niczym się nie różni od innych i niezmiennie jej to nie wychodzi.
Małgorzata Terlikowska