Dolne Powiśle było przed II wojną światową ostoją polskości na terenie należącym wówczas do Niemiec. Centrum tradycji narodowych i religijnych były majątki polskich ziemian, z rodami hrabiów Sierakowskich z Waplewa Wielkiego i Donimirskich z Czernina na czele. Polska arystokracja zgromadziła w ciągu pokoleń liczne cenne dzieła sztuki. Zostały one zagrabione lub zniszczone przez niemieckich barbarzyńców.
Ta książka nabrała teraz szczególnej aktualności. Po opublikowaniu trzytomowego dokumentu przedstawiającego obraz dokonanych przez Niemców planowych zniszczeń Polski, które najskromniej wyliczone wynoszą ponad 6 bilionów złotych (kwota maksymalna przekracza 60 bilionów) jest ona swoistym aneksem do tego materiału.
Takich aneksów jest zresztą więcej (choćby dzieła dr Magdaleny Ogórek - na czele z książkami pt. "Lista Wächtera – generał SS, który ograbił Kraków", czy też "Kat kłania się i zabija. Wachter-Heydrich-Menten", w których przedstawiono sylwetki zbrodniarzy i złodziei, "zasłużonych" dla Niemiec przy rabowaniu należących do Polski i Polaków dzieł sztuki).
Na rynku księgarskim kilka miesięcy temu pojawiła się książka pt. "Zbiory artystyczne polskich ziemian na Pomorzu Nadwiślańskim od końca XVIII wieku po czasy dzisiejsze". Dzieło, którego autorką jest Dobromiła Rzyska-Laube to rozprawa doktorska napisana pod kierunkiem prof. dr hab. Małgorzaty Omilanowskiej. Praca jest wynikiem odszukania wielu dotąd niespenetrowanych zasobów źródłowych i przedstawia kolekcje dzieł sztuki zgromadzone przez przez hrabiów Sierakowskich w Waplewie Wielkim, Wacława Mieczkowskiego w Niedźwiedziu, Romana Stanisława Janty-Połczyńskiego, rodziny Działowskich i Gajewskich a także innych ziemian z Pomorza Nadwiślańskiego.
Omówieniu poszczególnych kolekcji towarzyszy przedstawienie ich dramatycznych losów po 1 września 1939 roku, gdy najpierw padły one łupem Niemców (tu drobny przytyk: w książce występujących zazwyczaj pod określeniami "nazistów" bądź "hitlerowców"), potem sołdatów sowieckiej Rosji, a na koniec komunistów - krajowego chowu.
Oglądając dzisiaj to, co zostało oraz to, co udało się odzyskać pamiętajmy, że to tylko skromne pozostałości dużych niegdyś zbiorów. Wiele z gromadzonych przez lata dzieł sztuki do dzisiaj zdobi domy i mieszkania naszych zachodnich przyjaciół. Niemcy to naprawdę wielcy miłośnicy sztuki. Zwłaszcza sztuki należącej do innych.
Nie sposób nie przypomnieć tutaj pewnych faktów związanych metodycznym rabunkiem polskich (i nie tylko) dzieł sztuki przez ten naród. Już w pierwszej połowie lat 30 niemieccy badacze i naukowcy dostali dyspozycję lustrowania polskich muzeów i prywatnych galerii i zbiorów oraz ich szczegółowego opisywania. Umożliwiło im to sprawną kradzież po wybuchu wojny.
Jak zauważył kiedyś polski pisarz Kazimierz Brandys - w niezapomnianych "Listach do pani Z": Niemcy to najbardziej ciekawy świata naród. Szkoda tylko, że lubią zwiedzać go w czołgu.
A to, co z tych "wycieczek" czołgowych sobie przywiozą, raczej nie lubią zwracać. Ostatnio niemieckie władze odmówiły polskiej parafii zwrotu dzwonu skradzionego w czasie II wojny światowej.
Dzwon, o którym mowa, wisiał w dzwonnicy polskiego kościoła 380 lat, aż do II wojny światowej, kiedy to przyszli Niemcy i go ukradli. Obecnie znajduje się w kościele w Penzbergu w Bawarii. Tamtejsza parafia chciała oddać go parafii, z której został ukradziony, ale nie pozwoliło na to niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Rzecznik niemieckiego MSZ miał stwierdzić, że „dzwony należą do państwa – zostały podczas wojny przejęte przez Rzeszę, a jej następczynią jest Republika Federalna Niemiec.”
Ot, typowa logika bandytów!