Tomasz Sakiewicz na łamach "Gazety Polskiej", dwa miesiące po tragedii smoleńskiej napisał tekst pt. "Moja spiskowa wersja". Dziś przypominamy ten tekst, gdyż zawarte w nim treści po prostu są profetyczne!
Co i kogo mogło tak zdeterminować, żeby mógł spowodować tragedię? Nie wierzę, żeby w Polsce znalazły się jakieś poważne czynniki polityczne, które by tego chciały. Niestety poza Polską jest ich sporo.
Nie znam ostatecznych przyczyn katastrofy w Smoleńsku. Nie mam stuprocentowej pewności, czy mamy do czynienia z zamachem czy zbiegiem wręcz nieprawdopodobnych przypadków. Po dwóch miesiącach jednak w głowie ułożył mi się ciąg logicznych wydarzeń, który zaczyna nie najgorzej pasować do różnych faktów dotychczas rozsypanych jak stłuczony witraż. Z zebranych puzzli nie da się odtworzyć pełnego obrazu ani każdej minuty przed katastrofą. Wiele jednak pasuje i ten obraz, przerażający również mnie, zaczynam widzieć coraz wyraźniej.
Dlaczego piloci z tak dużą pewnością wlecieli w jar? Mogli się pomylić co do wysokości, ale zeszli również z kierunku lotu. Tak jakby lecieli w inne miejsce znajdujące się kilkaset metrów bliżej i trochę obok.
Rozmawiałem z wieloma ekspertami. Jeden zwrócił mi uwagę na to, co działo się 6,5 sekundy przed zetknięciem samolotu z drzewami. W stenogramach przekazanych przez Rosjan, o ile można wierzyć temu zapisowi, jest potwierdzenie minięcia radiolatarni. Samolot w tym czasie powinien przelecieć, do zetknięcia z drzewami, ok. 300 m. Drzewa zaczyna kosić 1100 m od pasa. Jeżeli wierzyć stenogramowi, leciał nie ok. 200 km na godz., lecz 70 km. Absurd. Jeżeli więc odebrał sygnał, to nie w miejscu, gdzie powinna być radiolatarnia, lecz kilkaset metrów wcześniej. Czemu?
O problemach z radiolatarnią informował samolot Jak-40 lądujący z polskimi dziennikarzami. Czy jednak problem ten mógł spowodować przesunięcie źródła sygnału?
Dlaczego samolot lądował od tak niebezpiecznej strony (jar), skoro warunki atmosferyczne i ukształtowanie terenu sugerowałyby lądowanie z drugiej?
Złą wysokość i kierunek mógł skorygować jeszcze kontroler lotu. Ten jednak potwierdza, że samolot leci dobrze. Niemal do ostatniej chwili.
Kontroler częściowo przyznał, że podawał nieprawdziwe dane.
Tego chyba nie słyszeli nawet twórcy science fiction: kontroler wprowadza załogę w błąd - jak tłumaczył - dla jej dobra.
Jeżeli całą winę ponosiłby, jak nam od początku sugerują, pilot i, jak insynuują, prezydent, Rosjanie powinni stanąć na głowie, by sprawę jak najszybciej wyjaśnić i by Polacy mieli dostęp do wszystkich materiałów w śledztwie. Tymczasem na kopię czarnych skrzynek czekaliśmy półtora miesiąca, oryginałów nie ma, a pozostała dokumentacja jest przekazywana bardzo wybiórczo. Za całą solidność śledztwa muszą nam wystarczyć lizusowskie i po prostu obrzydliwe zapewnienia władz, że wszystko jest w porządku, nawet kiedy znaczna część samolotu jest wynoszona z miejsca katastrofy przez przypadkowe osoby, a zabezpieczający teren zajmują się okradaniem zmarłych. Nachalna propaganda robiona przez nadskakujące Moskwie media tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że obowiązuje "skręcanie tej sprawy".
Pozostaje do ustalenia jeszcze jedno: motyw.
Co i kogo mogło tak zdeterminować, żeby mógł spowodować tragedię? Nie wierzę, żeby w Polsce znalazły się jakieś poważne czynniki polityczne, które by tego chciały. Niestety poza Polską jest ich sporo. W grę mogły wchodzić nawet radykalne siły terrorystów niechętne udziałowi polskich wojsk w wojnie w Iraku i w Afganistanie. Czy jednak motywacji nie mógł mieć ktoś znacznie bliżej? Przyjęto założenie, że ta katastrofa naraża ekipę Władimira Putina. Być może jakieś siły w Rosji mogłyby pójść i na taką grę, by tę ekipę osłabić. Niedawno zmieniono szefa GRU, które konkurowało z ekipą kagiebowców od Putina.
Czy jednak władze rosyjskie nie mogły mieć interesu w tej katastrofie?
Tylko wtedy, gdyby z powodu polityki osób znajdujących się na pokładzie coś poważnego by im zagrażało. Do niedawna takiego zagrożenia nie było.
Lech Kaczyński miał wprawdzie pewne szanse na reelekcję, ale większe posiadał jego konkurent. Jednak sama reelekcja miała dla Rosjan niewielkie znaczenie. Jest tylko jeden element sytuacji politycznej i gospodarczej Polski, który ich naprawdę niepokoi. Możliwość zamienienia Polski w gazowe eldorado. To w PiS dominowali zwolennicy przyciągnięcia tu amerykańskiego kapitału. W PO tylko jeden polityk zaczął szukać problemów z wydobyciem gazu łupkowego: Bronisław Komorowski. Jego teoria na temat odkrywkowego wydobywania gazu przejdzie do księgi rekordów wszech czasów. Czy Komorowski popełnił kolejną gafę? Na pewno nie popełnili jej Rosjanie, przyjmując go z atencją w Moskwie. Czy ktoś chciał Gazpromowi ułatwić zadanie? Jeżeli nawet tak, to chyba jednak akcja została spartolona. Na razie skazani jesteśmy wyłącznie na domysły. Śledztwo ugrzęzło, a media i elity polityczne godzą się z tym, że winę trzeba przerzucić na polskich pilotów.
Tomasz Sakiewicz