Mocny słowa Lisiewicza: "Panom ziemi niczyjej, którzy wychodzą na ulicę, musimy rzucić wyzwanie, gdy trzeba – również fizycznie stając naprzeciwko nich"!
Ziemia niczyja w powieściach Karola Maya opanowana jest przez różne szumowiny i kanalie, bezkarnych morderców bez skrupułów, łajdackich pułkowników, najemników żądnych bogactw, skorumpowanych urzędników i złamanych strachem mieszkańców. Ich koszmar to powrót prawa, zarówno tego spisanego, egzekwowanego przez sędziego, jak i moralnego, które reprezentują Old Shatterhand i Winnetou - pisze Piotr Lisiewicz w najnowszym numerze "Gazety Polskiej".
Karolowi Mayowi zarzucano, że czarne charaktery z jego powieści, które pamiętamy z lat szkolnych, są zbyt jednoznaczne, bez półcienia, wahań, śladów dobra.
Niesłusznie, bo kraj bezprawia w naturalny sposób promuje właśnie takie indywidua. Pozbawione szacunku dla jakichkolwiek świętości. Agresywne wobec ludzi dobrych, a więc w ich przekonaniu słabych i głupich. Drżące przed silniejszymi i jeszcze okrutniejszymi.
Na dotychczasowej ziemi niczyjej, czyli w państwie teoretycznym, próbujemy przywrócić dziś egzekwowanie prawa stanowionego, poprzez rozbicie postkomunistycznej wielopokoleniowej sitwy, rządzącej polskimi sądami. Próbujemy też odbudować elementarne prawo moralne, korzystanie z którego jest przywilejem obywateli państw cywilizowanych. Najważniejszym tego aktem musi być prawda o Smoleńsku. Dlatego pełna paleta typków z powieści Maya wyległa na warszawskie ulice. Ich wściekłość jest wprost proporcjonalna do zła, które swojemu krajowi wyrządzali, budując kosztem współrodaków swoją uprzywilejowaną pozycję.
Prawda o Smoleńsku to miara poziomu cywilizacyjnego
Karol May przychodzi nam z pomocą, gdy patrzymy na hałastrę, która blokuje smoleńskie miesięcznice. Uroczystości, w czasie których rodziny osób, które zginęły, domagają się prawdy o śmierci bliskich.
Dlaczego hałastra pojawiła się właśnie na miesięcznicach? Najprostsza odpowiedź brzmiałaby, że gdy przegrywa się na wszystkich frontach, szuka się nowego, na którym da się wygrać. Miesięcznice kojarzą się tamtym z ich czasami świetności – dawnymi zwycięstwami nad „moherami”. Ponieważ obóz niepodległościowy zawdzięczał swoje zwycięstwo w wyborach młodemu elektoratowi, dlatego na siłę szukają dziś okazji, aby znowu pokazać go jako zbiorowisko sklerotycznych, agresywnych dewotów.
Ale jest też odpowiedź ważniejsza, sięgającą głębszych motywacji. Prawda o Smoleńsku to miara poziomu cywilizacyjnego Polski. Jej brak wskazuje, że jesteśmy nadal owym postkolonialnym terytorium, ziemią niczyją, gdzie nie obowiązuje prawo, ani to egzekwowane przez państwo, ani to moralne.
Nie przypadkiem Polska poznała prawdę o Katyniu, gdy przestała być państwem komunistycznym. Niewolnikom nie przysługuje wiele praw wolnych ludzi, a prawo do prawdy jest jednym z nich.
Stawka tego starcia jest więc bardzo wysoka, bo nasza wygrana oznaczać może ostateczną delegitymizację wszystkich, którzy zaangażowali się w kłamstwo smoleńskie.
Smoleńsk – ostatni bastion pedagogiki wstydu
Polska, w szczególności jej najmłodsi obywatele, odrzucili w ostatnich latach narzucaną im w III RP pedagogikę wstydu. Nawoływania do kajania się za antysemityzm w AK, wstydzenia się za polską religijność i ciemnotę, niegdyś skuteczne, dziś prowokują tylko wzruszenie ramion.
Pedagogika wstydu bazowała na polskich kompleksach, które nie pozwalały reagować na nią właściwie. Pedagogika wstydu, która zniechęcać ma Polaków do wypowiadania słowa „Smoleńsk”, bazuje na ich pozostałościach.
Ludzie, którzy niedawno zakłócali pogrzeb Inki i Zagończyka i na tym przegrali, liczą, że tu jednak coś ugrają. Nie ma śladu wątpliwości, że wielu z nich po prostu ma swojego mentora w Moskwie, w kraju agresywnego dyktatora, który korzystając z tego, że było tu jeszcze niedawno terytorium niczyje, dokonał zbrodni w Smoleńsku.
Ale w starszej części inteligencji PRL trwa wciąż wtłaczane jej przez dziesięciolecia przekonanie, że to sojusz z bratnim Związkiem Sowieckim przerwał fatalizm polskich dziejów. Nie był idealny, wymagał samoograniczenia naszych ambicji, ale to dzięki niemu przestaliśmy ginąć i mogliśmy żyć w jako takim spokoju. Rzecz jasna przekaz ten bazował na traumie II wojny światowej.
Według jego kontynuatorów niszczenie PiS wszelkimi dostępnymi socjotechnikami jest uprawnione, bo Kaczyński narusza ten realizm, wymachując szabelką i stawiając nierealne cele, które zakończyć się muszą katastrofą podobną do tej z II wojny światowej. W szczególności zaś tłumić należy żądania prawdy o Smoleńsku jako najbardziej dla Polaków niebezpieczne.
Obywatele RP – wrogowie Europy
Przemówienie amerykańskiego prezydenta na placu Krasińskich nobilitowało na arenie międzynarodowej odradzającą się polską tożsamość. Jak niegdyś najbardziej szlachetnych Europejczyków inspirowała polska walka „za wolność naszą i waszą”, tak dziś polskie wartości mają stać się wzorem dla podupadającego Zachodu.
Tuż po wizycie Trumpa pewna dziennikarka dała wyraz swojemu zniesmaczeniu, że przez europejską stolicę przechodzą modlitewne miesięcznice. W Internecie została wyśmiana, bo obrazki z centrum Warszawy zestawiono z tymi z metropolii bardziej światłych, które porzuciły przywiązanie do tradycji – Paryża i Hamburga. Nasunął się nawet obrazoburczy wniosek, że może europejskim stolicom brakuje warszawskich miesięcznic, czyli pamięci? Może miesięcznice mogłyby uratować Europę? Rzecz jasna mało jest w niej krajów z tak piękną przeszłością jak Polska, ale przecież też mają o czym i o kim pamiętać.
Manifestująca hałastra dotychczasowych panów ziemi niczyjej nad Wisłą powołuje się na Europę. Nasuwa się pytanie wieszcza, niegdyś dotyczące Polski, które zadać miał Pan Bóg zza gorejącego krzaka: „Ale jaka?”. Jaka ma być dziś Polska, z grubsza wiemy – ta z przemówienia Trumpa. Ale jaka Europa?
Nasi obrońcy Europy blokujący miesięcznice smoleńskie są w istocie obrońcami tego wszystkiego, co doprowadziło Europę do obecnego jej upadku. Na naszych oczach dokonuje się więc przeorientowanie: obrońcy Europy znad Wisły stają się jej wrogami, obrońcy Polski – jej przewodnikami. Transparent, z którym polscy kibice przemierzali ulice Paryża w czasie Euro 2016 o treści „Obrońcy europejskiej cywilizacji”, okazał się proroczy.
Polska niepodległa to nie tylko rekonstrukcja
Pokonanie pedagogiki wstydu w odniesieniu do polskiej historii musi prowadzić do erozji kompleksów, które nie pozwalają Polakowi logicznie rozmawiać o Smoleńsku. Z polskich wartości, które przywołał w swym przemówieniu Donald Trump, wynika wprost konieczność walki o sprawę smoleńską. Tak zrobiłyby wszystkie pokolenia polskich patriotów. Polak, który nie zabiega o prawdę o Smoleńsku, odrzuca z jakichś powodów fakty, zagłusza je rechotem, jest Polakiem pomniejszonym, niepełnym, karykaturą przodków.
Nie da się być wielkim, rezygnując z godności. Pomiędzy Polską, która potrafi skutecznie przeprowadzić sprawę Smoleńska, a kapitulującą w tej sprawie mimo powrotu patriotycznych sentymentów jest taka różnica jak między armią a grupą rekonstrukcyjną. Rekonstruktorzy robią świetną pracę u podstaw, ale jej skutkiem musi być twórcze wcielenie dawnych wartości w życie w realiach roku 2017.
Wspaniały ojciec Natalii Januszko
Jak pokonać te kompleksy i blokady? Najłatwiej zawsze na ludzkim przykładzie. Czytam wzruszające wpisy pod filmikiem na Youtube ze zdjęciami stewardesy Natalii Januszko, która zginęła w Smoleńsku. Ilość odsłon: 3,5 miliona. W tych osobistych jest to, co czujemy sami po śmierci naszych bliskich. „Miałabyś dzisiaj 28 lat, tak jak moja córka... Niesprawiedliwy los, dziwny i okrutny ten świat... Nigdy Cię nie zapomnimy, spoczywaj w spokoju, piękny Aniele, Pan Bóg Cię kochał tak bardzo, że postanowił zabrać Cię do siebie tak wcześnie...”.
No więc wzruszające wpisy to normalność. A msza za zmarłych to nienormalność? A ustalanie przyczyn tragedii to nienormalność? A gdy ojciec Natalii, Grzegorz Januszko, przychodzi do Telewizji Republika i mówi o swojej walce o prawdę, to – drogi Czytelniku, odżegnujący się od „sekty smoleńskiej” – normalność czy już chora polityka?
Tak się składa, że Grzegorz Januszko, jak chyba nikt z rodzin ofiar, posiadł zdolność mówienia najtrudniejszych rzeczy krótkimi zdaniami. No to posłuchajmy, niech dadzą nam do myślenia.
O reakcji na katastrofę: „Obowiązujący powód katastrofy został określony piętnaście minut po tragedii”.
O córce: „Nie byłoby jej wszystko jedno, jak ta sprawa się skończyła. My jesteśmy jej to winni, przeprowadzić te ekshumacje. Nie możemy tego zostawić dla następnych pokoleń, musimy to teraz załatwić”.
O Ewie Kopacz: „Nie potrafię sobie wyobrazić, dlaczego ktoś, kto jest lekarką, nie podejrzewał, dlaczego te ciała były w tak strasznym stanie”.
O Tusku: „Tuż po katastrofie odbyło się spotkanie w Kancelarii Premiera i to nie był sztab kryzysowy, tylko bardziej sztab wizerunkowy. Tam były osoby, które można określić jako PR-owców”.
O ekshumacjach: „W tej chwili dowiadujemy się dużo na temat tego, co i gdzie jest. Mnie też bardzo interesuje, czego nie ma. Czy tam w tym prosektorium nie było tak, że pewne części ciała były usuwane, żeby usunąć ślady? Ma nadzieję, że to też będzie przedmiotem badań”.
O oporach przed ekshumacjami: „Pierwszorzędną sprawą jest dojście do prawdy”.
Grzegorz Januszko mówi nam rzeczy oczywiste dla każdego uczciwego Polaka. Sprawa prawdy o Smoleńsku i reforma wymiaru sprawiedliwości to dwa bardzo bliskie sobie elementy tej samej układanki. Gdy dziś dotychczasowe elity lamentują nad nazbyt brutalnym pozbawianiem ich przywilejów, dobrze, żeby wiedziały, że to skutek Smoleńska.
Pozwalając na posmoleńską hańbę, na tuszowanie zbrodni, rechocząc z dowcipów o katastrofie, delegitymizowały swoją pozycję w narodzie. Jasno dały wyraz temu, że nie zasługują na to, by pełnić dotychczasową rolę w społeczeństwie. Bez ich odsunięcia pozostalibyśmy na zawsze ziemią niczyją.
Hałastra z powieści Karola Maya
Panom ziemi niczyjej, którzy wychodzą na ulicę, musimy rzucić wyzwanie, gdy trzeba – również fizycznie stając naprzeciwko nich. Odgrywają oni bowiem rolę tituszek, rosyjskich bojówkarzy znanych nam z ulic Kijowa.
W roli osoby kreowanej na wodza hałastry widzimy zdrajcę, który donosił na kolegów za pieniądze. Polityka, który zawsze, gdy Rosja chce stłamsić Polskę, staje po stronie Moskwy i powtarza kagiebowski przekaz. Tego, który ocalił komunę przed rozliczeniami, chciał Polski w NATO-bis, a po Smoleńsku pluł w twarz wszystkim ludziom dobrej woli ogłaszając, że to Jarosław Kaczyński jest winny śmierci swojego brata, bo instruował go przez telefon.
Widzimy też osobnika, o którym Andrzej Gwiazda powiedział z sarkazmem, że niektórzy wyszli z podziemia bez niczego, a inni wyjechali z niego flotyllą TIR-ów. I pułkownika, obrońcę ubeckich emerytur, pozytywnie wyrażającego się o stanie wojennym. A także cynicznego polityka o opozycyjnej przeszłości, nie wahającego się przed torturowaniem i wymuszaniem zeznań siłą w stosunku do kibiców, którzy narazili się jego kumplowi biznesmenowi. Oraz lalusiowatego półanalfabetę, który za sprawą swego patrona dorwał się jako dwudziestoparolatek do wielkiej kasy.
Każdy z nich ma w powieściach Maya swojego odpowiednika. Każdy z nich zasługuje na to, by odpowiedzią na jego uzurpację była szlachetna i sprawiedliwa „Grzmocąca Ręka”, bo tak tłumaczy się przydomek Old Shatterhanda.