Nasze maleńkie miłości rodzą się w miejscach najmniej oczekiwanych jak narodzone w stajence Boskie Dzieciątko, które wkrótce przywitamy. Nie bądźmy dla nich okrutnymi Herodami. Naśladujmy raczej trzech Mędrów ze Wschodu, którzy przełamując własne obawy i pokonując liczne trudności, udali się w daleką drogę, by spotkać Jezusa.
Przypomnijmy sobie te chwile, gdy w naszych domach, naszych rodzinach pojawiał się nowy człowiek – maleńkie dziecko, niemowlę. Delikatne i bezbronne tak bardzo, że wrażliwsi, a mniej doświadczeni bali się z początku wziąć je na ręce, żeby nie zrobić maleństwu krzywdy. Niektórzy może trochę denerwowali się, że dzidziuś płacze po nocach, ale szybko skłonni byli to wybaczyć. Na widok dziecka budzi się bowiem w nas to, co najlepsze: czułość, którą ukrywamy, walcząc w życiu o różne swoje interesy; opiekuńczość, której nie okażemy przecież naszym rywalom w pracy czy w szkole; bezinteresowna życzliwość, za którą nie możemy spodziewać się żadnej zapłaty; ofiarność, której poskąpilibyśmy na pewno dorosłym, potrafiącym samodzielnie zadbać o siebie. Cieszymy się nowym życiem i radośniej patrzymy w przyszłość, bo nowe dziecięce życie jest w jakimś sensie przedłużeniem naszego.
Dobrze pokazuje to historia pewnej mojej znajomej, która kilkanaście lat temu wyjechała do Niemiec z mężem i czteroletnim dzieckiem. Zapytana, jak synek czuje się w nowych warunkach, odpowiedziała: „Nie za bardzo ma się z kim bawić, bo na całym dużym osiedlu jest tylko jedna dziesięcioletnia dziewczynka i jakiś niemowlak. Ale za to mam mnóstwo cioć, wujków i przyszywanych babć. Nie ma problemu, kiedy chcę go z kimś zostawić, bo zawsze znajdą się chętni opiekunowie. Kłopot tylko taki, że przekarmiają go słodyczami i trochę za dużo waży… Mamy tutaj po prostu deficyt dzieci i każde traktuje się jak królewicza albo królewnę”.
Ale jest też druga strona medalu. Dziecko – właśnie dlatego, że jest bezbronne i kruche – łatwiej skrzywdzić, niż osobę dorosłą. Rozumiał to Herod, który dowiedziawszy się o narodzinach nowego króla żydowskiego w Betlejem, wolał zabić zawczasu niewinne dzieci, żeby później nie walczyć z mężczyznami w sile wieku. Z podobnym okrucieństwem postępują dziś ludzie, którzy dokonują aborcji, dopuszczają się wobec dzieci seksualnych nadużyć, wykorzystują je do różnych prac przekraczających dziecięce siły.
Miłość, jeżeli już pojawi się na świecie, bardzo przypomina bezbronne i kruche dziecko. Św. Paweł w Liście do Koryntian pisze o niej tak: „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma” (1 Kor 13, 4 – 7). Cóż może miłość, gdy stanie twarzą w twarz z rozmaitymi ludzkimi egoizmami, z walką interesów, z poszukiwaniem lepszych życiowych pozycji czy z niezaspokojonymi konsumpcyjnymi pragnieniami? Tęsknimy za nią, cieszymy się, gdy czujemy, że przyszła i niszczymy ją często z przeogromną łatwością.
Gdy rozejrzymy się wokoło, znajdziemy na pewno wiele przykładów miłości. Tej wielkiej i doskonałej – takiej, o jakiej czytamy w Liście do Koryntian. To pełna poświęceń miłość rodziców, którzy kochają dziecko niezależnie od jego zalet i wad. To miłość małżonków, którzy mimo różnych pokus i zawirowań losu przetrwali ze sobą wiele lat. To miłość wychowawcy, który nie szczędząc czasu i uwagi swoim podopiecznym, wzmacnia w nich wiarę w życiowy sukces. To miłość twórcy, który wzbogaca ludzkość o nowe zasoby dobra i piękna.
Nie lekceważmy jednak naszych codziennych maleńkich miłości. Przecież bywają tak samo niezwykłe. Taką miłością kieruje się człowiek, który przebacza doznaną krzywdę, opiekuje się chorym przyjacielem lub sąsiadem, okazuje szacunek innym, dobrym słowem potrafi podnosić na duchu smutnych i załamanych, dba o porządek w swoim otoczeniu, starannie wykonuje szkolne lub zawodowe obowiązki, odpowiedzialnie wywiązuje się z dawanych obietnic… Tak, to również jest miłość, choć nie wzbudza ona aż takiego zainteresowania i niezbyt często staje się bohaterką książek czy filmów. Może nawet niektórzy nie nazwaliby tego miłością, bo nie dostrzegają, że wspólnym celem wszystkich wymienionych zachowań jest troska o dobro bliźniego.
Ceńmy i podziwiajmy wielkie, doskonałe miłości, ale pielęgnujmy też te maleńkie. Zauważajmy je, cieszmy się nimi i wspomagajmy, gdy już się pojawią. Jeżeli nawet nas samych nie stać teraz na taką miłość, to nie przeszkadzajmy tym, którzy jej doświadczają. Nie doszukujmy się ukrytych złych intencji u osób postępujących bezinteresownie. Nie wyśmiewajmy ich i nie krytykujmy. Zastanówmy się raczej, czy nasza podejrzliwość wobec innych nie wynika z naszego osobistego lęku przed miłością, która mogłaby zapanować nad nami samymi i zmusić, abyśmy popatrzyli dalej niż sięga czubek naszego własnego nosa – w nieznany i pełen niespodzianek obszar potrzeb innych ludzi.
Nasze maleńkie miłości rodzą się w miejscach najmniej oczekiwanych jak narodzone w stajence Boskie Dzieciątko, które wkrótce przywitamy. Nie bądźmy dla nich okrutnymi Herodami. Naśladujmy raczej trzech Mędrów ze Wschodu, którzy przełamując własne obawy i pokonując liczne trudności, udali się w daleką drogę, by spotkać Jezusa. Nasze osobiste maleńkie miłości nie zbawią świata, bo zbawia go tylko Bóg, ale mogą one sprawić, że na czyjejś drodze rozbłyśnie światło podobne do betlejemskiej gwiazdy. Światło wiary.
Polecamy Nasze programy
Wiadomości
Najnowsze
Rusiński: wybory w USA są bardzo chaotyczne
Tusk komentuje wybory w USA. Remedium na wszystkie bolączki ma być federalizacja UE. Sakiewicz mocno odpowiada premierowi
Nastolatek z impetem wjechał quadem w busa
Cejrowski: jeśli nie zrobisz w sprawie swojego dziecka awantury, to jakiś zbok przychodzi z piórami w tyłku i …