Grudzień 2015 r. Przez media przetacza się kampania, według której z powodu nowego budżetu PiS Polskę czeka gospodarcza katastrofa. Ewa Kopacz wieszczy, że na 500 plus nie starczy w nim pieniędzy. Rok później okazuje się, że gospodarka bije rekordy. Bezrobocie jest najniższe od 1989 r., budownictwo mieszkaniowe kwitnie, tzw. skrajne ubóstwo wśród dzieci spadło o 94 proc., a jednocześnie deficyt jest o kilkanaście miliardów niższy od planowanego. Leszek Balcerowicz, który twierdził, że polska gospodarka jest w rękach „szaleńców i szarlatanów”, zostaje widowiskowo ośmieszony przez Mateusza Morawieckiego - pisze Piotr Lisiewicz w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska".
Jak mówi poseł Janusz Szewczak, zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji Finansów Publicznych, okazało się, że transfer około 20 mld złotych do polskich rodzin, nie tylko przy okazji 500 plus, jest korzystny dla gospodarki. – Donald Tusk mawiał, że „jak coś jest niemożliwe, to jest niemożliwe”. Tymczasem okazało się, że przekazanie tych pieniędzy Polakom, a nie międzynarodowym koncernom, jest jak najbardziej możliwe i opłacalne. To bardzo niewygodne dla opozycji, która powinna odpowiedzieć, co działo się z tymi pieniędzmi za jej rządów – stwierdza.
Jak podkreśla, Mateusz Morawiecki należy do tych nielicznych ludzi wywodzących się ze środowiska bankowego, którzy przekonani są, że kapitał ma narodowość. – Ważna jest wizja, ale także rzemiosło – dobrze szyte buty, w których poruszamy się w świecie gospodarki – podkreśla.
Jak „syn Kornela” został prezesem banku
Niedawny opłatek „Solidarności Walczącej” we Wrocławiu. Przychodzący na uroczystość dawni opozycjoniści ze zdziwieniem zauważają, że na zewnątrz stoi „suka”, jak zgodnie ze starymi przyzwyczajeniami nazywają policyjny radiowóz. – Niby jest tu sama „ekstrema”, ale żeby nadal nas tak śledzić, w tych czasach? – komentują. Sprawa wyjaśnia się, gdy na opłatku pojawia się wicepremier Mateusz Morawiecki. Oprócz policji jest też BOR. – Ja ich tu nie chcę, ale oni mówią, że muszą za mną chodzić – tłumaczy kolegom swojego ojca „militaryzację” opłatka.
Syn Kornela Morawieckiego, przeciwnika „okrągłego stołu”, prezesem Banku Zachodniego WBK – tę informację mainstream przyjął z niesmakiem, a obóz niepodległościowy podejrzliwie. Sektor bankowy zdominowany przez komunistyczną bezpiekę z jednej, a kapitał zagraniczny z drugiej strony i nagle ktoś taki w roli prezesa?
Jak było to możliwe? Ryszard Czarnecki był za rządów AWS przewodniczącym Komitetu Integracji Europejskiej, gdzie w 1998 r. zatrudnił „młodego Morawieckiego”. Studiował on wcześniej historię na Uniwersytecie Wrocławskim i – podyplomowo – prawo europejskie i ekonomikę integracji gospodarczej na Uniwersytecie w Hamburgu.
Była to pierwsza praca przyszłego wicepremiera w administracji państwowej. W Komitecie Integracji Europejskiej został wiceszefem Departamentu Negocjacji. – Znał angielski i niemiecki, był solidny, rzetelny, kreatywny, z błyskiem – Czarnecki wygłasza dziś na jego temat całą litanię pochwał.
Bank Zachodni był wówczas spółką Skarbu Państwa. Kandydaturę Mateusza Morawieckiego do Rady Nadzorczej tego banku przeforsowali wówczas, wbrew większości posłów AWS, Czarnecki i poseł Tomasz Wójcik, związkowiec z Solidarności.
W 2001 r. z połączenia Banku Zachodniego i Wielkopolskiego Banku Kredytowego powstał Bank Zachodni WBK. 70 proc. udziałów w nim przejęli Irlandczycy z grupy Allied Irish Banks. I to oni postawili na Mateusza Morawieckiego, który zrobił na nich najlepsze wrażenie. Nie bez znaczenia był fakt, że Morawiecki w przeciwieństwie do innych kandydatów biegle mówił po angielsku. Został najpierw członkiem zarządu, a potem prezesem banku.
Jak mówi jeden z naszych informatorów, początki jego funkcjonowania w bankowości nie były łatwe. Jego bank przejął pewną kontrolę nad innym, w którym niemałą rolę odgrywali ludzie z postkomunistycznych układów. Morawieckiemu przypadła rola „czyszczącego” owe układy.
Dziecko składa podziemne gazetki
Kilkuletni chłopiec siedzący na podłodze i składający podziemne gazetki – tak wspominali go koledzy ojca. Jako „syna Kornela” bezpieka miała go cały czas na oku. W „Encyklopedii Solidarności” czytamy o nim: „Od 1980 drukarz niezależnego pisma Biuletyn Dolnośląski. Od 13 XII 1981 uczestnik malowania napisów na murach, zrywania komunistycznych flag, rozwieszania transparentów, rozklejania plakatów i ulotek, druku i kolportażu podziemnych pism, demonstracji organizowanych przez wrocławską opozycję, w czasie których został parokrotnie dotkliwie pobity. W latach 1983–1986 po rewizjach w mieszkaniu (prawie cotygodniowych) wielokrotnie zatrzymywany i przesłuchiwany ws. ukrywającego się ojca Kornela Morawieckiego i innych działaczy, w czasie przesłuchań używano wobec niego przemocy fizycznej, grożono bronią palną oraz wyrządzeniem krzywdy matce i siostrom”.
W czasie matury „ukrywał się” w szpitalu. Stamtąd wychodził na egzaminy, zawsze w towarzystwie świadków. W 1987 r. zaczął studiować historię na Uniwersytecie Wrocławskim, działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Jego praca magisterska, obroniona w 1992 r., zatytułowana była „Geneza i pierwsze lata Solidarności Walczącej”. Przeprowadził 53 rozmowy z dawnym działaczami opozycji, często odległymi od poglądów ojca.
Wśród rozdziałów pracy znalazł się ten zatytułowany „Aresztowania i przesłuchania”, w którym pisał: „W wypadku osób, które nie sprawdziły się w warunkach konspiracji lub uległy zabiegom SB podczas śledztwa, nie ma chyba konieczności zatajania ich nazwisk”. Zaznaczał przy tym: „Winę za ich chwile załamania ponoszą przede wszystkim nie oni sami, lecz ci, którzy do tego załamania doprowadzili”.
Odmówił teki ministra w rządzie PO
Jeszcze w czasie studiów, w 1989 r. Mateusz Morawiecki założył wraz przyjacielem spółkę „Kompania Przemysłowo-Handlowa Reverentia”. Handlowali najróżniejszymi produktami – sprzętem przeciwpożarowym i ogrodniczym, a także artykułami medycznymi i weterynaryjnymi.
W 1991 r. pracował w wydawanej przez „Solidarność Walczącą” gazecie „Dwa Dni”, ale późniejsze jego losy nie były typowe dla tego środowiska. Studiował podyplomowo w Hamburgu, odbył staż w Deutsche Bundesbank, prowadził projekty badawcze w zakresie bankowości i makroekonomii na Uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem.
Przez lata awansował w dalekim od PiS środowisku bankowym, poznawał ludzi, którzy dziś znajdują się po drugiej stronie politycznej barykady. Prezesem WBK był w latach 2007–2015. W 2010 r. dostał zaproszenie do Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku.
Ale jednocześnie jego bank wspierał wiele inicjatyw upamiętniających polskich bohaterów i polską historię, w tym budowę pomników Żołnierzy Wyklętych czy ofiar obławy augustowskiej. Dawał pieniądze na filmy, takie jak „Czarny czwartek” Antoniego Krauzego, „Bitwa Warszawska” Jerzego Hoffmana czy serial „Czas honoru”. Bank został też mecenasem Muzeum Powstania Warszawskiego.
Według naszego informatora pojawiające się w mediach pogłoski, że PO proponowała Mateuszowi Morawieckiemu ministerialną tekę, są prawdziwe. Ale było to w czasie, gdy odbywał on już regularne spotkania z Jarosławem Kaczyńskim, o czym liderzy PO nie wiedzieli. Przekonał prezesa PiS do swoich pomysłów gospodarczych, w tym tego, by wykorzystać banki i ich rezerwy do rozwoju polskiej gospodarki.
(...)
O gospodarce z cytatem z Piłsudskiego
Obejmując urząd wicepremiera w rządzie PiS, Mateusz Morawiecki miał już wypracowany sposób mówienia o gospodarce językiem bliskim patriotom, a nie bezideowym „banksterom”. – Józef Piłsudski powiedział kiedyś takie słowa pamiętne, że Polska będzie albo wielka, albo nie będzie jej wcale. Silna gospodarka musi polegać na budowie polskiego kapitału – mówił.
Posługiwał się tym językiem także w mediach mainstreamowych. „Nie było w najnowszej historii krajów, które osiągnęłyby sukces gospodarczy, a nie byłyby potęgami eksportowymi. Musimy robić wszystko, by wspomagać firmy mające szansę na międzynarodową karierę. Wspierać je od strony finansowania, wspomagać ich innowacyjność, ułatwiać ubezpieczenie eksportu, prowadzić szeroko zakrojoną dyplomację ekonomiczną” – mówił w „Gazecie Wyborczej”.
W „Polsce The Times” tłumaczył realia polskiej gospodarki: „Z jednej strony, nie byliśmy ani republiką bananową, ani krajem spowitym korupcją w skali znanej z Bułgarii czy Rumunii. Dziś ciągle jednak jesteśmy dość daleko od realiów krajów wysokorozwiniętych. I ciągle jesteśmy jakby rozpięci między standardami świata, do którego aspirujemy, a tym, co zostawiamy za sobą”.
Balcerowicz: szaleńcy i szarlatani
Ale jednocześnie po objęciu przez Morawieckiego stanowiska w rządzie nawet niektórzy politycy PO wyrażali się o nim – z przyzwyczajenia – dobrze. Nawet Witold Gadomski pisał w „GW”: „Najwyraźniej Jarosławowi Kaczyńskiemu, który decydował o obsadzie stanowisk ministerialnych, zależy na tym, by nie wystraszyć środowisk biznesowych, lecz przeciwnie – zyskać przynajmniej ich życzliwą neutralność. Wicepremier Mateusz Morawiecki to doświadczony finansista”.
By przywołać wszystkich do porządku, Tomasz Lis używać musiał Leszka Balcerowicza. – Jesteśmy w rękach szaleńców i szarlatanów albo ludzi, dla których liczy się tylko władza – komentował on w jego programie pomysły PiS na przyśpieszenie rozwoju gospodarki. – Słyszymy o planie odpowiedzialnego rozwoju, a przecież jego istotą jest kompletna nieodpowiedzialność: pomijanie głównych problemów, mając wielką dziurę budżetową – twierdził też.
Najwięcej nietrafnych zapowiedzi co do losów planu Morawieckiego ma na swym koncie była premier. „Premier Ewa Kopacz powiedziała dzisiaj, że koszt wdrożenia pomysłu 500 zł na dziecko przekracza możliwości budżetowe państwa. Prezydent Andrzej Duda powinien wiedzieć, że w budżecie na rok 2016 nie ma środków na tego rodzaju pomysły” – pisał PAP.
CZYTAJ WIĘCEJ W ŚRODOWEJ "GAZECIE POLSKIEJ"