Kandydat na premiera kradnący mikrofon, jego przyboczna gasząca dla jaj światło, biznesmen rzucający kulami z papieru oraz senator, który przebrany w więzienny strój z białą różą pod szyją wyglądał raczej na uciekiniera z psychiatryka niż dysydenta z sowieckich łagrów. Ta menażeria wykonała swoje zadanie – stworzyła na kilka dni obraz zdestabilizowanego kraju. Poza tym pogrążyła też siebie, ale to nie szkodzi. Zleceniodawca spektaklu kreowania mężów stanu nie zamawiał. Nie wydaje się forsy na zadania niewykonalne - czytamy w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska".
Spektakl miał wywołać skutki zarówno w Polsce, jak i w światowych mediach. Krajowe cele wskazać można dość łatwo. 19 lipca Tomasz Lis ogłosił na Twitterze: „Jak nie macie, kochani, dzieci w wieku 17–20 lat, to może jeszcze nie wiecie – młodzi masowo stają po naszej stronie. Masowo”.
Jak się okazało, wpisu nie skonsultował nawet ze swoją córką Polą Lis, która dwa dni wcześniej pisała na Instagramie: „Przedzierając się przez dzisiejszą demonstrację, nie dostrzegłam ani jednej młodej osoby. Czy nie zdajecie sobie sprawy, że to my – młodzi jesteśmy przyszłością tego kraju?!”.
Dotychczasowe próby zorganizowania jakichkolwiek młodzieżowych, w tym studenckich, protestów kończyły się widowiskową klęską, stąd próba zmiany tej sytuacji. Przez kolejne dni media starały się wynajdować w tłumie młode osoby, by dowodzić prawdziwości tezy Tomasza Lisa (a może skuteczności apelu Poli Lis, na który jej rówieśnicy masowo zareagowali?).
Przez media przetoczyła się też fala newsów, jak to w protesty włączyli się mieszkańcy mniejszych miast, będących bastionem PiS. Milczeniem pomijano przeważnie liczebność i skład tych manifestacji. Rzecz jasna zorganizowanie takich kilku- czy kilkunastoosobowych demonstracji choćby przez struktury niedawnych partii władzy, jak PO i PSL, było dziecinnie proste.
Dwiema grupami, których aspiracje do godnego życia próbowano niszczyć w ramach tej operacji, była więc młodzież oraz mieszkańcy małych miasteczek, na których rozwój postawił PiS. Medialna burza miała z powrotem przekształcić je z obywateli w sterowane przez media marionetki.
Niemieccy sponsorzy walki o demokrację
Dużo ważniejszy był międzynarodowy cel spektaklu. Jak stwierdził politolog dr Jerzy Targalski w programie „Geopolityczny tygiel” w telewizji Republika, prawdziwym celem operacji rozgrywającej się na naszych oczach jest zniszczenie projektu Międzymorza poprzez destabilizację Polski. Tak, by przestała on być wiarygodnym, stabilnym, spokojnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych (niestabilnych mają one już wystarczająco dużo).
A jeśli w realu zdestabilizować się nie dało, celem było puszczenie w świat fake newsów, że właśnie do destabilizacji doszło. Gdy w Polsce Roman Giertych ogłosił, że pod Pałacem Prezydenckim protestuje 200 tys. ludzi, wzbudziło to politowanie oraz wzruszenia ramion wśród zwolenników zmian w sądach i dyskretne milczenie wśród ich przeciwników, z wypowiadanym pod nosem: „Lekko przesadził, to zbyt łatwe do ośmieszenia”. Ale w niemieckich mediach ta liczba podawana była na serio i z powagą, co potwierdzać miały odpowiednio dobrane zdjęcia.
Niemieckich sponsorów przyłapał na gorącym uczynku portal Niezależna.pl, który rozszyfrował fundację Akcja Demokracja. Rozsyłała ona wiadomości z prośbą o wpłaty dla protestujących. Zebrane w ten sposób środki mają być przeznaczone m.in. na „świece dla protestujących, zabezpieczenie demonstracji, wynajem sprzętu nagłaśniającego, kampanie w Internecie lub w przestrzeni publicznej, koszty przewozu setek ludzi”.
Akcja Demokracja tylko w ciągu dwóch ostatnich lat otrzymała od niemieckiej organizacji Campact oraz Europejskiej Fundacji Klimatycznej (EFK) ponad 200 tys. zł. Przewodniczący rady nadzorczej tej ostatniej, Caio Koch-Weser, był do 2016 r. wiceprezesem Deutsche Banku. Wcześniej piastował stanowisko wiceministra finansów w niemieckim rządzie. Odpowiadał m.in. za poręczenie kredytu dla Gazpromu na budowę gazociągu Nord Stream. Co ciekawe – właśnie w EFK, u Koch-Wesera, zatrudniony był jeszcze niedawno Piotr Trzaskowski, jeden z założycieli Akcji Demokracji. Pokazuje to skalę zależności warszawskiej organizacji od tej międzynarodowej fundacji.
Na niemiecki trop wskazuje też zachowanie opozycji w parlamencie. Wyraźnie widać było, że stworzenie wrażenia destabilizacji ważniejsze jest od wszelkich ubocznych, negatywnych dla opozycji skutków. Patryk Osowski z antypolskiego portalu Wirtualna Polska pisał nie bez racji: „Jarosław Kaczyński paraduje po Sejmie przebrany w strój więźnia, Beata Szydło podbiega do prowadzącego obrady i zabiera mu mikrofon, a Zbigniew Ziobro zakrada się, by podczas głosowań zgasić światło na sali. Jesteście w stanie wyobrazić sobie taki cyrk w wykonaniu posłów Prawa i Sprawiedliwości? Jeśli nie, to znacie już odpowiedź na pytanie, dlaczego w najnowszym sondażu to PiS, a nie PO, ma aż 37-procentowe poparcie wśród Polaków”.
Ossowski nie brał po prostu pod uwagę, że „zoolog” w parlamencie ma inne zadania. Dlatego nikt nie podpowiedział Ryszardowi Petru, że do wyrywania mikrofonu prezydium sejmowej komisji powinien wysłać jakiegoś młodego zagończyka, a nie robić to osobiście, bo dla kogoś, kto ogłasza się kandydatem na premiera, jest to działanie samobójcze.
CAŁOŚĆ W NAJNOWSZYM NUMERZE "GAZETY POLSKIEJ"
Polecamy Nasze programy
Wiadomości
Najnowsze
Kierwiński pochwalił się głosowaniem w prawyborach. Ludzie są wściekli: „Kiedy pomożesz powodzianom?”
Kaczmarczyk: Nawrocki jako kandydat na prezydenta poszerza elektorat
Komisja śledcza ds. wyborów kopertowych pod ostrzałem Czarnka: „To polityczna hucpa”
TK jednoznacznie: odsunięcie Dariusza Barskiego z urzędu Prokuratora Krajowego było nielegalne