W środę p.o. przewodniczącego Platformy, Donald Tusk, miał okazję spotkać się ze „zwyczajną, miejscową” ludnością Nakła i okolic. Jak dosyć szybko się okazało, część owej lokalnej ludności przybyła z sąsiadującego o – bagatela – 80 km Torunia. Zwykła, miejscowa ludność w tym przypadku okazała się toruńską radną PO, która od niechcenia, jako przejaw lokalnych trosk, cytując Krystynę Prońką, spytała p.o. przewodniczącego PO: „czy jest pan lekiem na całe zło”.
- Nie należy przedobrzać. Mieliśmy do czynienia z tym, że bardzo chcieli PR-owcy, czy też technologowie informacji, spowodować, żeby to wyglądało tak bardzo wiarygodnie, a trochę przeszarżowali – uważa Iwo Bender, który był gościem programu „Kulisy manipulacji” na antenie TV Republika.
- Jeżeli sprawdzali pytania przed wydarzeniem, to powinni zostać wyrzuceni z pracy, bo to było takie przegięcie – zaznaczył Bender i dodał, że takie spotkania biorą się amerykańskiej tradycji politycznej, gdzie często mają miejsce spotkania polityków z tzw. normalnymi ludźmi.
Spotkanie (nie) wzorowane na amerykańskich obyczajach
Jak przypomniał Iwo Bender, w spotkaniach, które z reguły odbywają się pod nazwą „Townhall meeting” (z ang. spotkanie w ratuszu), organizatorzy jednak starają się zapewnić, żeby publiczność w miarę odpowiadała przekrojowi ludności. Tak więc zawsze oprócz zwolenników danego polityka pojawiają się również jego przeciwnicy. „Inaczej wygląda to sztucznie, ustawkowo i przynosi efekt odwrotny od zamierzonego” - podkreślił gość programu.
Podobne odczucia miał drugi gość programu, Jacek Liziniewicz. Jak zaznaczył, „w tym wypadku nie wyszło to najbardziej spontanicznie. Na usprawiedliwieni można powiedzieć, że nikt nie łaknie spotkań z politykami. W większości Polaków polityka nie interesuje i w rezultacie na takie spotkania przychodzi aktyw polityczny tej czy innej partii” - zaznaczył Liziniewicz.