„Szkoła bez korzeni”. Jak resort Barbary Nowackiej wywraca polską edukację do góry nogami – i dlaczego rodzice powinni bić na alarm

Rządowa reforma prawa oświatowego pod chwytliwym hasłem „odchudzania podstawy programowej” w rzeczywistości otwiera furtkę do ideologicznego marszu przez szkołę: likwiduje kuratorski nadzór, centralizuje wrażliwe dane uczniów, skraca nauczanie historii i literatury, a terminy egzaminów zmienia w chaos organizacyjny. Sprawdzamy, jakie zagrożenia czyhają w przepisach, które rząd chce wprowadzić już od roku szkolnego 2026/27.
Kompetencje zamiast wiedzy – recepta na „cyfrowych analfabetów”
Ministerstwo Edukacji, kierowane dziś przez Barbarę Nowacką, proponuje, by podstawa programowa została zapisana w kategoriach „celów kształcenia oraz oczekiwanych efektów uczenia się”. Brzmi niewinnie – bo któż sprzeciwi się „efektom”? Problem w tym, że za nowomową o „sprawczości”, „kompetencjach miękkich” czy „samoregulacji emocjonalnej” kryje się brutalny fakt: konkretna wiedza ma zniknąć z programów, a wraz z nią pamięć o polskiej historii, wielkiej literaturze i klasycznych naukach przyrodniczych.
Od lat przestrzegaliśmy przed tym scenariuszem. Zaczyna się od rezygnacji z drobiazgowych list dzieł, dat i twórców, a kończy na uczniach, którzy o Powstaniu Warszawskim słyszą tyle, ile podpowie im wyszukiwarka Google. „Odchudzona” treść to w praktyce wygłodzenie młodego Polaka z pożywki intelektualnej – pozbawienie języka, którym może opisać własną tożsamość.
Pamiętamy skutki podobnych rewolucji na Zachodzie. Brytyjskie szkoły, po dekadach eksperymentów z „kompetencjami kluczowymi”, biją dziś na alarm: studenci pierwszego roku nie potrafią napisać poprawnej, pięcioliniowej argumentacji. Czy naprawdę chcemy powtórzyć ten błąd?
Polska szkoła ma wychowywać obywatela zakorzenionego w kulturze, a nie użytkownika mediów społecznościowych o płynnej, „globalnej” tożsamości. Pytanie, które powinien zadać sobie każdy rodzic: kto zyska na tym, że nasze dzieci nie przeczytają „Pana Tadeusza”?
Bez kuratora ani rusz? Rząd likwiduje ostatnią tamę przed ideologią
Drugi akt tej reformy to odebranie kuratorom prawa do opiniowania arkuszy organizacyjnych szkół. Kurator – przypomnijmy – nie jest „politycznym nominatem”, lecz konstytucyjnym organem nadzoru pedagogicznego. Gdy nauczyciele skarżyli się na nachalne wizyty ideologicznych aktywistów w klasach, to właśnie kurator był pierwszym adresem interwencji.
Teraz ministerstwo mówi: „kurator dostanie arkusz do wiadomości”. Do wiadomości! Czyli – jeśli gmina zaprzyjaźniona z Koalicją Obywatelską postanowi wpuścić do podstawówki fundację promującą ideologię LGBT, nikt nie będzie w stanie tego zablokować, bo kurator zostanie zredukowany do roli biernego obserwatora.
Ten ruch idealnie wpisuje się w logikę „samorządów bez kontroli”. Nie oszukujmy się – to nie decentralizacja, lecz prywatyzacja szkoły na rzecz lokalnych układów politycznych i NGO. Jeżeli dziś rodzice czują się bezsilni wobec presji lewicowych aktywistów, to po wejściu w życie nowych przepisów ich jedyną bronią zostanie… wypisanie dziecka ze szkoły publicznej.
W dodatku projekt otwiera nowy rozdział w relacjach państwo–organizacje pozarządowe. Artykuł 94b ust. 1b pozwala ministrowi powierzać „zadania publiczne” fundacjom Skarbu Państwa – i to bez precyzyjnych kryteriów wyboru. W praktyce może to oznaczać, że lewicowe organizacje dostaną monopol na szkolenia nauczycieli, dostęp do danych uczniów i prawo kształtowania „standardów” bez kontroli społeczeństwa.
Centralne rejestry uczniów – krok w stronę cyfrowej inwigilacji
Rozszerzenie Systemu Informacji Oświatowej o nowe podsystemy SIOEO i SIOEZ oraz stworzenie odrębnego rejestru wychowanków MOW, czyli państwo w jednym miejscu chce gromadzić nie tylko oceny czy frekwencję, lecz także dane o stanie zdrowia, orzeczeniach sądowych, nawet „specjalnych potrzebach wychowawczych”.
Owszem, projekt zakłada „anonimizację przy udostępnianiu informacji”. Ale historia uczy, że żadna baza danych nie jest w 100 proc. bezpieczna – zwłaszcza gdy rządowi zależy na „profilowaniu” młodzieży pod kątem „efektów” nowej podstawy programowej. Dla rodzin, które pamiętają ingerencje ZUS w dane wrażliwe czy wycieki z NFZ-towskiej informatyki, to lampka alarmowa.
Do tego dochodzi pytanie: kto będzie zarządzał algorytmami analizującymi postępy ucznia? Jeśli odpowiedź brzmi: „zewnętrzny podmiot wybrany przez MEN”, to rodzice powinni zapytać o jedno – jaką ideę będzie realizował ten algorytm? Bo algorytm nigdy nie jest neutralny; każe lubić to, co zaprogramował twórca.
I jeszcze jedno: w projekcie nie ma słowa o prawie rodzica do usunięcia danych dziecka z systemu. Wszystko dzieje się w logice: „jedna karta ucznia, całe życie”. A przecież konstytucja gwarantuje rodzicom pierwszoplanową rolę w wychowaniu dzieci.
Ten hipercentralny system, wbrew pozorom, osłabia również samorządy – bo kto kontroluje dane, ten kontroluje budżet. Jeśli algorytm MEN uzna, że „u was spadają kompetencje”, pieniądze popłyną gdzie indziej. Samorząd stanie przed faktem dokonanym, rodzic – przed wielką bazą, w której jego dziecko jest tylko numerem.
Szybsze egzaminy, wolniejsza nauka. Chaos terminarzowy i kłopot dla rodzin
Reforma funduje szkołom przyspieszenie egzaminu ósmoklasisty – z tradycyjnego maja na kwiecień. Oficjalny argument: „wczesna informacja zwrotna dla ucznia”. Prawda jest prozaiczna: im wcześniej test, tym mniej czasu na realizację materiału, zwłaszcza po „odchudzeniu” programu.
Szkoły ostrzegają już dziś: jeżeli wiosną trzeba będzie zdjąć z tablicy 30 proc. lekcji, by zrobić miejsce na powtórki, zapowiedziane „kompetencje” zamienią się w bieganinę między jedną prezentacją a drugą.
Rodzice też odczują skutki: urlopy na opiekę w czasie przerw, korepetycje w ferworze kwietniowych matur, kolizje z rekolekcjami wielkopostnymi. Ministerstwo utrzymuje, że „szkoły sobie poradzą”. Tylko że szkoła to nie fabryka – nie przyspieszy taśmociągu bez spadku jakości produktu.
A co z oddziałami przygotowania wojskowego? Reforma twierdzi, że „doprecyzowuje delegacje dla MON”, ale w praktyce zostawia szkoły z mglistymi wytycznymi co do ocen, sal i sprzętu. Jeśli wydział oświaty w powiecie Z chce dziś zamówić repliki karabinów do ćwiczeń „bezpieczeństwa i obronności”, nie wie, czy w przyszłym roku nie okażą się one „niezgodne z nowymi standardami”.
Zamiast przejrzystości – mamy legislacyjny pośpiech, zamiast dialogu – nowomowę o „sprawczości”, zamiast nadzoru – wyciszenie głosu rodziców i kuratorów.
Reforma Nowackiej to nie „tuning” systemu, lecz fundamentalna zmiana kontraktu między państwem a rodziną. Szkoła, która miała być przedłużeniem domu rodzinnego, staje się laboratorium społecznych eksperymentów.
Czy pozwolimy, by nasze dzieci stały się królikiem doświadczalnym w imię mglistych „kompetencji”? To pytanie powinno wybrzmieć głośno jeszcze przed pierwszym czytaniem projektu w Sejmie – zanim kuratorzy zamilkną, a system SIO zamknie za nami cyfrowe drzwi.