– Myślę, że kampania na początku była zbyt powolna, mało polaryzująca, bo jednak trzeba było bardziej polaryzować. Prezydent chciał zgody. Myślę, że kampanie tym się charakteryzują, że musi być pewna polaryzacja. Ale to już zostawmy. Idziemy dalej, zamknijmy ten rozdział – stwierdziła prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz komentując wynik niedzielnych wyborów prezydenckich.
Prezydent Warszawy komentując w Kontrwywiadzie RMF FM klęskę kandydata wspieranego przez jej partię przyznała, że nie powierzyłaby ponownie kampanii sztabowi Bronisława Komorowskiego.
– Bo trzeba robić taką kampanię, też dzisiaj w internecie, na Twitterze. Szefem mojej kampanii w 2010 roku był Rafał Trzaskowski i to była zupełnie inna kampania niż ta, która była w 2006 roku. Trzeba posługiwać się środkami, które docierają – tłumaczyła. – Ale też muszę powiedzieć, że hejtów było bardzo dużo. Przeciwnicy bardzo ostro pracowali, kandydat był miły i grzeczny natomiast te zajścia, które były podczas spotkań z prezydentem. One były bardzo nieprzyjemne. Umówmy się, że nie robili tego ludzie, którzy nagle się skrzyknęli – dodała.
Gronkiewicz-Waltz mówił także o nowym otwarciu w Platformie. Zapytana, czy to nowe otwarcie oznacza potępienie grzechów przeszłości, odpowiedziała: "Myślę, że na pewno taśmy. Zgadzam się, że zrobiły nam szkodę. Nawet te ostatnie, które zostały wyemitowane na tydzień przed". Odniosła się do słów Elżbiety Bieńkowskiej które dzięki taśmom ujawnionym przez Do Rzeczy usłyszała cała Polska, że za 6 tys. to idiota albo złodziej może pracować.
– To jest dla Polaków rzeczywiście obrażające – przyznała. Pytana, czy nie powinna się podać do dymisji powiedziała, że Bieńkowska w Komisji Europejskiej "robi dużo dobrej roboty, bo jest sprawna, zorganizowana i egzekwująca i nie kandyduje do Sejmu z list Platformy".