Coraz częściej mówi się o możliwości przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej w Polsce. Na razie w tej kwestii wypowiadają się głównie eksperci ds. wojskowości, ale jest już chyba tylko kwestią czasu, gdy temat podejmą politycy. Argumenty za odwieszeniem zasadniczej służby wojskowej są bowiem poważne. Głównym jest potrzeba zwiększenia liczby wyszkolonych rezerwistów, co wzmocniłoby zdecydowanie potencjał obronny naszego kraju.
Podstawowymi tematami do rozważenia (jeśli, oczywiście, obowiązkowa służba wojskowa zostanie przywrócona) są: czas służby oraz, kto będzie musiał ją odbyć. Wstępne plany sugerują, że obowiązek ten może dotyczyć głównie młodych mężczyzn, choć nie wyklucza się możliwości ochotniczego udziału kobiet.
Temat przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej został ostatnio poruszony m. in. na łamach "Dziennika Bałtyckiego", w rozmowie z dwoma ekspertami: Maciejem Lisowskim, kapitanem rezerwy, analitykiem militarnym i specjalistą ds. bezpieczeństwa oraz wojskowości, oraz Piotrem Śmielakiem, porucznik rezerwy wojsk zmechanizowanych i rozpoznania, analitykiem wojskowości.
"Rosjanie nie zaatakują, jeśli będą wiedzieli, że mamy armię gotową do wojny, wyszkoloną w powszechnym systemie obywatelskiej służby wojskowej, a co najważniejsze - łącznie z wielosettysięcznymi rezerwami na czas długotrwałej wojny, takiej jak na Ukrainie. To nam może zapewnić odwieszenie obowiązkowej Zasadniczej Służby Wojskowej, i to jak najszybszej. Bo obecnie mamy armię jednorazowego użytku", podkreślają eksperci, autorzy koncepcji przywrócenia obowiązkowego poboru.
Co oznacza termin "armia jednorazowego użytku"? "Każdego rannego [w konflikcie zbrojnym] żołnierza nie będziemy mieli kim zastąpić", wyjaśnia Maciej Lisowski i dodaje: "My dziś jeszcze w Polsce mamy rezerwy dla naszej zawodowej armii, ale to sytuacja na tzw. styku. Coraz bliżej wyjścia z systemu mobilizacji są bowiem roczniki rezerwistów, którzy przechodzili szkolenie w ramach Zasadniczej Służby Wojskowej, w latach 90 XX w. Od zawieszenia ZSW my rezerw nie szkolimy. Owszem, są ludzie, którzy przeszli przez służbę zawodową, a potem z niej odeszli i nadal są rezerwistami, mieliśmy Narodowe Siły Rezerwowe i obecnie Dobrowolną Zasadniczą Służbę Wojskową. Ale to nadal jest zbyt mało".
Problemy kadrowe rozwiązałoby przywrócenie (albo raczej - odwieszenie) obowiązkowego poboru. Takie posunięcie skutecznie ochłodziłoby ekspansjonistyczne apetyty Rosji, dlatego należałoby jak najszybciej doprowadzić do tego rozwiązania.
"Nasz wschodni sąsiad, Rosja, który ma wobec naszego kraju zamiary wrogie, musi być przekonany, że wojna, którą chciałaby rozpocząć przeciwko Polsce, powiedzmy w ciągu 10 lat, będzie dla agresora nieopłacalna. A tu argumentem jest posiadanie przez nasz kraj dużych oraz dobrze wyszkolonych rezerw osobowych. Rosjanie nie zaatakują, jeśli będą wiedzieli, że mamy armię gotową do wojny, wyszkoloną w powszechnym systemie obywatelskiej służby wojskowej, co najważniejsze - łącznie z wielosettysięcznymi rezerwami na czas długotrwałej wojny, takiej jak na Ukrainie. I każdy, komu przyjdzie myśl do głowy by nas zaatakować, musi wiedzieć, że by mieć z nami szansę na zwycięstwo, będzie musiał zmobilizować wielomilionową armię. A na to nie stać nawet Rosji", podkreśla Piotr Śmielak.
Eksperci wskazują, że nawet ktoś taki jak Putin nie popełni błędu sprzed 2,5 lat. gdy Rosja zaatakowała Ukrainę najwyraźniej lekceważąc nie tylko jej potencjał militarny, ale także dobrze wyszkolone rezerwy, które bardzo szybko były w stanie wesprzeć armię zawodową.
"Ukraińcy musieli zmobilizować kilkaset tysięcy obywateli by móc kontynuować obronę. Obecnie mają w mundurach między 700 a 800 tysięcy ludzi. Armia, która walczyła na początku konfliktu, bitna, nasycona licznymi weteranami operacji ATO - walki z separatystami, nie wystarczyła do zwycięstwa. To jest, niestety, prawidłowość konfliktu zbrojnego o wysokiej, pełnoskalowej intensywności", mówi Maciej Lisowski, a Piotr Śmielak uzupełnia:
"Bezwzględnie Ukraińcom udało się zatrzymać Rosjan dzięki poświęceniu, dzięki krwi ich rezerwistów. To oni obronili niepodległość swojego kraju, a nie nowoczesne uzbrojenie, którego w roku 2022 mieli nie wiele".
Eksperci uważają, że roczne przeszkolenie wystarczyłoby w zupełności, by nasza armia miała w pełni wartościowych rezerwistów. Wojskowi proponują do powrotu do doświadczeń z lat 90., gdy pobór jeszcze istniał.
"Szkoliliśmy w ramach tamtego systemu naprawdę bardzo dobrze", zauważa Piotr Śmielak i dodaje: "mieliśmy jednostki złożone w 70-80 proc. z rezerwistów, które ćwiczyły np. natarcie siłą pułku, z ostrą amunicją oraz wiele innych wariantów działań na polu walki - choćby desant śmigłowcowy czy współpracę z artylerią. A niektóre pododdziały przechodziły szkolenie walki w terenie zurbanizowanym, które są jednym z najtrudniejszych do opanowania elementów w sztuce wojennej. Na 365 dni służby 200 dni przypadało, w takich jednostkach na ćwiczenia w polu".
Ekspert podkreśla, że planując działania militarne zawsze trzeba brać pod uwagę najgorszy wariant rozwoju sytuacji, a nie polegać całkowicie na sojusznikach. Największy z nich, Stany Zjednoczone, mogą być przecież, gdy kryzys będzie miał globalny wymiar - zaangażowane w innym rejonie świata, np. na Pacyfiku.
"My po prostu musimy liczyć na siebie. Na naszą armię, która po mobilizacyjnym rozwinięciu z czasu pokoju do czasu wojny będzie twardym orzechem do zgryzienia nawet dla tak licznej, nie mówię, że dobrej, armii jak rosyjska. Prawdopodobna wojna z siłami zbrojnymi Federacji Rosyjskiej naszego kraju będzie także wyglądać nieco inaczej niż konflikt na Ukrainie, z racji posiadania przez nas nowoczesnego sprzętu, jakim Rosja raczej nie będzie dysponować. Mówię tutaj m. in. o artylerii, lotnictwie czy systemach rozpoznania. Ale to nic nie zmienia w kwestii budowy naszych rezerw osobowych w systemie obrony", stwierdza Piotr Śmielak.
Źródło: "Dziennik Bałtycki"