Akcja poszukiwania górnika, zaginionego ponad tydzień temu po wypadku w kopalni Mysłowice-Wesoła przedłuży się o kolejne godziny. Rozlewisko wody, które blokuje ratownikom drogę do kombajnisty okazało się dwukrotnie większe niż wcześniej zakładano. Trwa pompowanie wody.
„Dobra informacja jest taka, że w ostatniej dobie nie musieliśmy wycofywać zastępów z akcji i prace trwają przez cały czas. Gorsza jest taka, że udało nam się dość precyzyjnie określić pojemność rozlewiska, które przed nami się znajduje. Jest ono niestety dwa razy większe niż szacowaliśmy” – powiedział rano dziennikarzom kierownik Działu Energomechanicznego w kopalni Grzegorz Standziak.
Jak podał, rozlewisko ma prawdopodobnie ponad 2 metry głębokości. Wysokość wyrobiska w tym miejscu wynosi do 3,5 m. Gdy w zostanie już tylko od pół metra do metra wody ratownicy podejmą próbę dalszej penetracji wyrobiska.
Według Standziaka, pompowanie wody potrwa prawdopodobnie cały dzień. W dalszym czasie trwają prace profilaktycznie, które po odnalezieniu i wywiezieniu zaginionego górnika umożliwią zamknięcie rejonu zagrożenia. Nie można wykluczyć, że po wypompowaniu wody ratownicy napotkają inne przeszkody – m.in. stojaki wzmacniające obudowę wyrobiska. Możliwe też, że samo wyrobisko po wypadku jest uszkodzone.
Dzięki przewietrzaniu wyrobiska poprawiła się widoczność do ok. 15 metrów. Stężenia gazów są na stosunkowo bezpiecznym poziomie. Jeśli to nie pogorszy się, po odpompowaniu wody ratownicy będą mogli wejść głębiej, przedłużając lutniociąg przewietrzający wyrobisko i linię chromatograficzną, dzięki której można poznać dokładny skład atmosfery. Ratownicy będą mieli do przejścia ok. 170 m.
Pytany o to, co działo się tuż przed wypadkiem Standziak potwierdził, że w kopalni tuż przed wypadkiem ratownicy prowadzili prace profilaktyczne. – Z tego co mi przekazano, prowadzono tam prace związane z późniejszym zatłaczaniem mieszaniny wodno–pyłowej do zrobów tej ściany – powiedział inżynier. Dodał, że na wcześniejszych zmianach prowadzono wydobycie.
– Z informacji, które posiadam, na tej zmianie (na której doszło do wypadku – PAP) nie było już wydobycia. Jedyne prace polegały na ustawieniu kombajnu w bezpiecznym miejscu na ścianie. Ruch kombajnu ktoś może traktować jako wydobycie, ale nie – ten kombajn był uruchomiony tylko po to, by ustawić go w bezpiecznym miejscu, w którym nie groziło mu ewentualne zalanie podczas zalewanie zrobów nie uszkodzić maszyny – powiedział Standziak.
Inżynier wyjaśnił, że zroby, czyli miejsca po wydobyciu węgla zalewa się po to, by zapobiec samozapłonowi resztek surowca. – Chyba w każdej kopalni w Polsce, która wydobywa węgiel kamienny prowadzi się taka profilaktykę – podkreślił.
W poniedziałek wieczorem minął tydzień od katastrofy w mysłowickiej kopalni. Na poziomie 665 m doszło prawdopodobnie do zapalenia bądź wybuchu metanu. W strefie zagrożenia znajdowało się wówczas 37 górników. 36 wyjechało na powierzchnię, 31 trafiło pierwotnie do szpitali. 42–letniego kombajnisty dotąd nie odnaleziono. W poniedziałek rano w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich zmarł jeden z najciężej rannych, 26–letni górnik.
We wtorek w siemianowickiej „oparzeniówce” nadal leczonych było 23 najciężej poszkodowanych w wypadku. Jak relacjonowali lekarze, zauważalnie poprawiły się monitorowane parametry stanu zdrowia u czterech górników z oddziału intensywnej terapii, jednak stan dwóch innych, najciężej rannych z tego oddziału, wciąż był uznawany za krytyczny.
Specjaliści określali rokowania wobec wszystkich rannych górników na intensywnej terapii jako "bardzo ostrożne". Za nieco lepsze uznali rokowania wobec kolejnych siedemnastu górników przebywających na oddziałach chirurgicznych. Ich stan ogólny nazwali „zadowalającym”.