Szok! Niemcy bronią Instytutu Pileckiego przed koalicją 13 grudnia

Instytut Pileckiego jest jedną z instytucji, które przejęła po zdobyciu władzy koalicja 13 grudnia. Stojąca na gruncie polskich interesów i prawdy historycznej placówka była od czasu jej powołania - za rządów Prawa i Sprawiedliwości - solą w oku dla środowiska Tuska.
Trudno więc się dziwić, że, gdy tylko uporano się z "pilniejszymi" sprawami, żelazna miotła wodza koalicji 13 grudnia dotarła także do Instytutu Pileckiego. Po odwołaniu dotychczasowego kierownictwa nowym szefem placówki został znany germanofil prof. Krzysztof Ruchniewicz. Naukowiec ów zasłynął ze stwierdzenia, że Polsce nie należą się żadne reparacje za zbrodnie dokonane przez Niemcy w czasie II wojny światowej, a mało tego - powinna ona zapłacić za sporządzenie raportu o wartości mienia niemieckiego przejętego przez Polskę po wojnie. Te kuriozalne opinie wzbudziły ogromny protest społeczny, i to także w środowiskach bardzo odległych od Prawa i Sprawiedliwości.
Prof. Stanisław Żerko komentując nominację Ruchniewicza napisał na swoim profilu społecznościowym: "Jego proniemieckość ma natomiast charakter skrajny. Marnie będzie wyglądać ta nasza polska polityka pamięci, gdy głównym celem znów będzie zakłamane pseudopojednanie z Niemcami..."
Głosy krytyki spłynęły po nowym kierownictwie Instytutu jak woda po kaczce. Przed ekipą i jej zapleczem politycznym było przecież tyle "pracy"... W marcu wiceminister kultury Maciej Wróbel podał w sejmie dane mające skompromitować dawne "pisowskie" kierownictwo placówki. "Przez sześć lat wydano na instytut 700 mln zł", grzmiał reprezentant rządu, którego rekordowej liczby wiceministrów nie zna chyba nawet sam pan premier.
Wkrótce po ostrej tyradzie wiceministra stało się coś czego nikt w koalicji 13 grudnia raczej nie przewidział. W obronie Instytutu Pileckiego stanęli... Niemcy. Dziennikarze i naukowcy zza Odry bardzo chwalą sobie placówkę Instytutu w Berlinie, na czele której (o zgrozo) stoją jeszcze "pisowscy nominaci".
"Nadal potrzebujemy takiego Instytutu Pileckiego na Pariser Platz w Berlinie!" czytamy w jednym z apeli (podajemy za "Rzeczpospolitą").
Inicjatorem akcji, popartej przez znanych naukowców niemieckich, polskich i ukraińskich, a także dziennikarzy, jest brytyjski dziennikarz pracujący w Berlinie, James Jackson.
Szum medialny i obrona berlińskiej filii Instytutu przez środowiska naukowe z Niemiec, postawiły w niewygodnej sytuacji prof. Ruchniewicza i jego mocodawców.
"Wszelkie pogłoski na temat zamknięcia oddziału w Berlinie są całkowicie bezpodstawne. Nie znaczy to, że nie ma problemów z tą placówką – mówi „Rzeczpospolitej” Krzysztof Ruchniewicz. Według laureata wielu niemieckich nagród w zespole berlińskiego oddziału nie ma "ani jednego naukowca z prawdziwego zdarzenia".
Co ciekawe, sami Niemcy są zupełnie innego zdania.
"Inauguracja placówki w Berlinie odbyła się w sposób całkowicie przewidywalny, z patriotycznymi przemówieniami w stylu rządzącego wtedy PiS – mówi „Rzeczpospolitej”, anonimowy rozmówca z niemieckich kręgów dyplomatycznych, który interesował się tą sprawą zawodowo. Jak mówi (a co cytujemy za "Rz") nie spodziewał się wtedy, że instytut przekształci się w przyszłości w placówkę oferującą ciekawe dyskusje, spotkania, imprezy i spojrzenie wykraczające poza sprawy polsko-niemieckie, jak np. dotyczące wydarzeń w Ukrainie. Zdaniem rozmówcy warszawskiego dziennika, "jest to robione z właściwym zaangażowaniem i znawstwem, co czyni instytut położony w niezwykle prestiżowym miejscu, tuż przy Bramie Brandenburskiej, nierzadko najciekawszą z polskich placówek w Berlinie".
Źródło: Republika, "Rzeczpospolita", x.com
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Jesteśmy na Youtube: Bądź z nami na Youtube
Jesteśmy na Facebooku: Bądź z nami na FB
Jesteśmy na platformie X: Bądź z nami na X