Wystarczył moment, aby po wysepkach znajdujących się w pobliżu epicentrum radzieckiej CAR BOMBY nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Fala uderzeniowa okrążyła Ziemię trzykrotnie, a w oddalonej o wiele kilometrów Finlandii i Norwegii pękały szyby w oknach. Nikita Chruszczow wysłał światu jasny komunikat…
Pierwszy sekretarz z niecierpliwością czekał na ten dzień. 30 października 1961 r. Sowieci bezapelacyjnie dominowali w przestworzach. O godzinie 11:32 nad archipelagiem wysp Nowej Ziemi na Morzu Arktycznym pojawił się gigantyczny bombowiec strategiczny Tupolew Tu-95W. Na wysokości 10,5 km pilot zrzucił ładunek – wielotonową bombę atomową. Opada ona swobodnie na 800-kilogramowym spadochronie wykonanym z nylonu. 4 km nad ziemią dochodzi do eksplozji największego ładunku nuklearnego w dziejach.
Mimo że demonstracja siły wobec Zachodu mogła przyprawiać o dreszcze, Związek Radziecki nie wykorzystał w pełni zakładanego potencjału. Bomba termojądrowa zdetonowana przez Sowietów była wprawdzie czterokrotnie silniejsza od amerykańskiej Castle Bravo, ale Chruszczow chciał pierwotnie, aby miała ona ładunek aż 100 megaton (równowartość 100 mln ton trotylu). Od tego pomysłu odwiedli go ostatecznie naukowcy, których ekspertyzy wykazały, że bomba o takiej mocy doprowadziłaby do powstania radioaktywnych opadów.
Dziś niektórzy uczeni przekonują, że realizacja powyższego planu nie wyrządziłaby szkód na Ziemi (większość energii rozproszyłaby się w przestrzeni kosmicznej), jednak pewne jest, że pilot samolotu nie zdążyłby w tym przypadku uciec przed eksplozją. W konsekwencji ładunek został zredukowany o połowę (przy czym Amerykanie twierdzili, że moc radzieckiej bomby była większa i wynosiła tak naprawdę 58 Mt). Jej gigantyczne rozmiary i masa sprawiały, że z militarnego punktu widzenia była całkowicie bezużyteczna jako broń. Doskonale sprawdzała się za to w roli narzędzia propagandowego.