Dochodzenie badające, czy Boris Johnson, składając wyjaśnienia w sprawie imprez na Downing Street, świadomie wprowadził w błąd parlament, będzie kontynuowane niezależnie od tego, że premier zapowiedział rezygnację. Jeśli zostanie uznany za winnego, grozi mu utrata mandatu posła.
Prowadzone przez poselską komisję ds. przywilejów dochodzenie rozpoczęło się pod koniec czerwca. Świadome wprowadzenie w błąd parlamentu jest w Wielkiej Brytanii bardzo poważnym przewinieniem – od członka rządu, któremu zostanie to udowodnione, oczekuje się rezygnacji. Ta ostatnia kwestia jednak stała się bezprzedmiotowa, bo Boris Johnson dwa tygodnie temu i tak już zapowiedział swoją rezygnację. Odejdzie ze stanowiska 6 września, zanim jeszcze komisja rozpocznie przesłuchania.
W czwartek komisja ds. przywilejów ogłosiła, że będzie kontynuować dochodzenie, gdyż jak wyjaśniła, „rozwój wydarzeń politycznych nie wpływa” na to, czy Izba Gmin została wprowadzona w błąd, czy nie. Z kolei spiker izby, Lindsay Hoyle poinformował, że jeśli komisja uzna, że Johnson dopuścił się obrazy parlamentu, świadomie wprowadzając posłów w błąd, będzie to podlegało ustawie o odwołaniu posłów.
Na podstawie tej ustawy każdy poseł uznany za winnego obrazy parlamentu może zostać zawieszony, a jeśli zawieszenie będzie trwało dłużej niż 10 dni roboczych lub 14 dni kalendarzowych, może zostać uruchomiona procedura jego odwołania. Stanie się tak, jeśli zażąda tego przynajmniej 10 proc. wyborców z danego okręgu, czyli w przypadku Johnsona z londyńskiego okręgu Uxbridge and South Ruislip. Straci on wówczas mandat i przeprowadzone zostaną wybory uzupełniające, choć w razie odwołania Johnson będzie mógł ponownie w nich wystartować.
W środę, na zakończenie ostatniej cotygodniowej sesji poselskich pytań do szefa rządu, Johnson powiedział, że jego misja „na razie w dużej mierze została zakończona”, ale słowami „na razie” oraz cytatem z filmu „Terminator 2”: „Hasta la vista, baby” zasugerował, że nie ma zamiaru odchodzić na polityczną emeryturę i jeszcze może wrócić.