Przydrożna bomba zabiła w afgańskiej prowincji Kunduz dwóch członków lokalnej komisji wyborczej i policjanta. Zniszczeniu uległo kilkadziesiąt kart do głosowania - podał rzecznik policji w dzień po spokojnie zakończonych wyborach prezydenckich.
Bomba wybuchła pod samochodem z członkami komisji wyborczej i urną w okręgu Khanabad w północnej prowincji Kunduz. Był to pierwszy atak od czasu zamknięcia wieczorem w sobotę lokali wyborczych.
W czasie wyborów w starciach sił zbrojnych z bojownikami na terenie całego Afganistanu zginęło 176 talibów, a 75 odniosło rany - podało afgańskie MSW. W potyczkach tych życie straciło również czterech cywilów i 12 policjantów. Skonfiskowano też około setki min.
W wyborach, uznanych za sukces przez władze afgańskie, przedstawicieli Zachodu i ONZ, głosy oddało ok. 58 proc. uprawnionych do głosowania - siedem mln osób spośród 12 mln. Wybory mają wyłonić następcę Hamida Karzaja po 13 latach jego rządów. Jeśli żaden z ośmiu kandydatów nie zdobędzie ponad połowy głosów, konieczna będzie druga tura wyborów.
Wyniki pierwszej tury będą znane 24 kwietnia, a ewentualna druga tura odbędzie się 28 maja.
Rzecznik CKW Nauder Musini powiedział, że proces zbierania kart wyborczych będzie trwać do północy w poniedziałek i że we wtorek przekaże szczegółowe informacje.
Rada Bezpieczeństwa ONZ pogratulowała Afgańczykom odwagi, za udział w głosowaniu "mimo gróźb i zastraszania przez talibów i inne ugrupowania ekstremistyczne lub terrorystyczne".
Z kolei szef unijnego zespołu obserwatorów w Kabulu, Thijs Berman, powiedział, że jest za wcześnie na wyciąganie wniosków, ale także i on pochwalił odwagę Afgańczyków.
Wybory sobotnie uważane sa za test demokracji w zubożałym kraju liczącym 28 mln ludności zmęczonej trzema dziesięcioleciami wojny, z którego w końcu roku ma wycofać się 51 tys. żołnierzy NATO.
Afgańskie władze obawiały się, że talibowie - tak jak zapowiadali - będą próbowali poprzez ataki storpedować głosowanie.