Na europejskim rynku gazowym nie należy oczekiwać drastycznych zmian: udział gazu ziemnego z Rosji pozostanie znaczący, a jego cena konkurencyjna. Dopiero po 2030 r. nieco zmaleje, ale Rosja zrównoważy to sobie wzrostem dostaw skroplonego gazu LNG do Europy.
Takie są głównie wnioski opracowanego przez waszyngtoński Brookings Institution obszernego raportu na temat europejskiego rynku gazowego. Przewiduje on, że nawet w przypadku braku tranzytu gazu przez Ukrainę, albo gdyby Komisja Europejska zakazała budowy gazociągu South Stream z Rosji do Włoch, "to długoterminowo nie będzie to mieć znaczących skutków na pochodzenie gazu ziemnego w Europie".
Autorzy raportu, którego sam tytuł jest już znaczący ("Biznes jak zwykle. Europejski rynek gazowy w czasach zawirowań i rosnącego uzależnienia od importu"), postawili sobie za cel zbadać, czy wyrażane często przez polityków, zarówno w stalicach państw UE, jak i w Brukseli oraz Waszyngtonie, pragnienie uniezależnienia Europy od rosyjskiego gazu ziemnego rzeczywiście nastąpi.
Wniosek jest taki, że niezależnie od różnych hipotetycznych scenariuszy Europa nie odejdzie od rosyjskiego gazu. "Tak też uważaliśmy od początku, bo główną zachętą do działania dla podmiotów na prywatnym rynku gazowym jest cena", a nie "polityczne preferencje" – powiedział podczas debaty w prestiżowym think tanku współautor raportu Tim Boersma.
Autorzy raportu zakładają, że popyt Europy na gaz zacznie rosnąć od 2015 r., ale powróci do stanu sprzed kryzysu w 2008 r. dopiero w 2040 r. Szacują też, że krajowa produkcja gazu w Europie spadnie do 208 mld m sześciennych już w 2020 r., potem będzie dalej nieznacznie maleć aż do 199 mld m sześciennych w 2040 r., nawet przy założeniu, że produkcja z łupków wyniesie w 2040 r. aż 20 mld m sześciennych. Autorzy oparli te wyliczenia na założeniu, że 80 proc. produkcji gazu z łupków będzie mieć miejsce w Wielkiej Brytanii i Polsce, co jak przyznali jest dość "optymistycznym założeniem".
Analiza ekspertów nie tylko dowodzi, że dostawy rosyjskiego gazu są i będą mieć dalej w przyszłości duże znaczenie w ogólnym europejskim systemie gazowym (tzw. gas supply mix), ale – jak powiedział Boersma – "jasno wskazuje też, iż nie stanowi to specjalnego problemu". "W następstwie dwóch dekad reform rynkowych w Europie, wydaje się, że dla większej części Europy uzależnienie od rosyjskiego gazu nie jest problematyczne" – dodał.
"Większość krajów UE korzysta ze stabilnych i raczej konkurencyjnych dostaw od kilku dekad" – wskazał analityk. Ale, co ważniejsze w jego opinii, kilka bardzo zależnych od Rosji krajów z Europy Środkowej i Wschodniej, dzięki różnym działaniom i inwestycjom w ostatnich latach, "stało się zdecydowanie bardziej odpornych na ewentualne wstrząsy i oszustwa na rynku". "Najlepszymi tego przykładami są Polska i Czechy" – zauważył.
Przyznał zarazem, że wiele pracy pozostaje do zrobienie w tej części Europy, jeśli chodzi o wdrożenie europejskiej legislacji oraz inwestycje w gazowej infrastrukturze. Skrytykował zwłaszcza Bułgarię, Węgry i Rumunię, które "zaskakująco mało zrobiły od 2006 r.", czyli od kiedy pojawiły się pierwsze znaczące zakłócenia w dostawach rosyjskiego gazu, by zmniejszyć dominującą pozycję rosyjskiego Gazpromu w dostawach tego surowca.
W raporcie napisano, że w krótkim i średnim okresie, brak pełnej integracji rynków w Europie Środkowej i Wschodniej byłby problematyczny, gdyby Ukraina przestała służyć jako kraj tranzytowy gazu do Europy. "Niemniej nie miałoby to większego znacznie dla siedmiu z ośmiu tzw. habów gazowych" – przekonują autorzy raportu. Ceny skoczyłyby w 2015 r. tylko w jednym – w austriackim habie Baumgarten. Brak tranzytu gazu przez Ukrainę byłby zrekompensowany dwiema w pełni wykorzystanymi liniami North Stream i Blue Stream i wzrostem tranzytu przez Białoruś.
Generalnie rosyjski gaz ziemny pozostanie bardzo konkurencyjny w Europie. "Mimo że oczekuje się, iż Rosja straci pewien udział w rynku po 2030 r., to będzie to zrównoważone wzrostem dostaw skroplonego gazu LNG z Rosji" – czytamy w raporcie. Eksperci szacują, że w 2040 r., LNG z Rosji będzie stanowić 32 proc. całego importu tego skroplonego surowca do Europy, podczas gdy import LNG z USA – 27 proc.
Dokument przewiduje, że gaz LNG z USA będzie konkurencyjny dla pewnych części Europy, a zwłaszcza W. Brytanii, Holandii i Belgii. "Niemniej LNG nie powinien być postrzegany jako substytut dla rosyjskiego gazu, ale raczej jako substytut dla spadającej krajowej produkcji gazu ziemnego" – napisano.
Raport odnosi się też do innych alternatywnych źródeł dostaw, jak wzrost importu przez tzw. Korytarz Południowy lub wzrost krajowej produkcji gazu łupkowego. "Te opcje są ważne same w sobie, ale nie ma dowodów, że te alternatywne dostawy doprowadzą w bliskiej przyszłości do zmian w europejskim systemie dostaw gazu.
Także uczestnicząca w debacie przedstawicielka Departamentu Stanu USA Robin Dunnigan odpowiedzialna za tzw. energetyczną dyplomację, przyznała, że "amerykańskie LNG nie jest panaceum na wyzwania dotyczące bezpieczeństwa energetycznego Europy". Ale podkreśliła, że produkcja w USA powoduje, iż jest więcej gazu na rynku globalnym, co ma wpływ na ceny i umacnia pozycję państw europejskich w negocjacjach z innymi producentami.
Przypomniała, że trwa proces przyznawania licencji amerykańskim firmom na eksport LNG – pierwsze dostawy powinny ruszyć już w 2015 r., a kolejne w 2017 r. Pytana, czy trafią do Europy, podkreśliła, by nie oczekiwać, że rząd USA wskaże firmom, gdzie mają importować. Podtrzymała też sceptyczne stanowisko USA w sprawie gazociągu South Stream, wskazując, że jego budowa nie ma wielkiego sensu. Do takiego wniosku prowadzi też analiza Brookings Institution, przekonując, że potencjalny zakaz KE na budowę tego gazociągu, którym gaz miałby popłynąć z Rosji do Włoch, nie będzie miał istotnego znaczenia, bo surowiec może zostać dostarczony do Europy przez Ukrainę, Mołdawię i Blue Stream.