– Kiedy słyszę, że musimy wierzyć w dobrą wolę prezydenta Putina lub separatystów, to wiem, że mam do czynienia albo z naiwnością, albo z hipokryzją – powiedział w wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" i pięciu innym gazetom europejskim Donald Tusk, polityk który w 2008 roku rosyjskiego prezydenta nazwał "naszym człowiekiem w Moskwie" i który oddał wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej w ręce tego właśnie człowieka.
– Dostałem zaproszenie, ale nie pojadę do Moskwy 9 maja na obchody rocznicy zakończenia II wojny światowej – powiedział Tusk. Jak tłumaczył, obecność na paradzie wojskowej u boku agresorów i osoby, która używa broni przeciw cywilom na Ukrainie wschodniej, byłaby dla niego zbyt dwuznaczna.
Zapytany, czego można się spodziewać w sprawie sankcji wobec Rosji na najbliższym szczycie UE, odpowiedział, że
jest absolutnie jasne, że porozumienie z Mińska ma sens tylko pod tym warunkiem, że zostanie całkowicie wdrożone. – Łącznie z pełną kontrolą Kijowa nad granicą wschodniej Ukrainy z Rosją – dodał.
W opinii Tuska, nie jest to możliwe bez utrzymania presji na Rosję. – Kiedy słyszę, że musimy wierzyć w dobrą wolę prezydenta Putina lub separatystów, to wiem, że mam do czynienia albo z naiwnością, albo z hipokryzją – mówił.
– Polityka Putina jest znacznie prostsza niż nasze wyrafinowane debaty. On jest całkiem dobrym uczniem Carla Schmitta i kieruje się jego logiką: po pierwsze, mieć wrogów, po drugie, być od nich silniejszym, po trzecie, być z nimi w stanie konfliktu i ich zniszczyć – przekonywał.
Szefa Rady Europejskiej podkreślił, że jeśli chcemy wspomóc Merkel i Hollande'a w ich wysiłkach, to musimy co najmniej utrzymać obecne sankcje aż do wypełnienia ugody z Mińska. – Nie mogą być zniesione przed przywróceniem kontroli Kijowa nad granicami. Z Mińska wynika harmonogram sięgający co najmniej końca tego roku. Jeśli na koniec roku Ukraina będzie kontrolować granice, będzie jasne, że wypełnienie innych punktów tej ugody też jest na dobrej drodze – powiedział.