Na południowym wschodzie Mińska, w Sieriebriance doszło we wtorek wieczorem do starć demonstrantów z milicją. Natężenie protestów maleje.
Na prospekcie Rokossowskiego w Mińsku zaczęło się od korka i trąbiących samochodów. W pewnym momencie ruch w kierunku ulicy Dzianisouskiej ustał z powodu zatrzymania pojazdów. Ludzie wyszli z samochodów, krzycząc: „Niech żyje Białoruś”.
Do akcji wkroczyli funkcjonariusze OMON-u, zwani „kosmonautami” ze względu na okrągłe hełmy. Pomiędzy autami na ulicy doszło do starć, ale funkcjonariusze musieli się wycofać na chodnik, gdzie uformowali ścisły szereg z tarczami.
Wtorkowe protesty były inne, niż w poprzednie dni. Ludzie nie próbowali skupiać się w jednym miejscu, jak w niedzielę. Demonstrantom nie udało się też koncentrować w różnych punktach oddalonych od centrum, bo na ulicach czuwały struktury bezpieczeństwa, które natychmiast wyłapywały wszelkich podejrzanych.
Rząd próbował straszyć protestujących zapowiedziami, że protest spotka się z „adekwatną” odpowiedzią, a samochody blokujące ruch będą konfiskowane. Do miasta wjechało jeszcze więcej maszyn wojskowych. Pojawiła się także plotka, że zostanie wyłączony nie tylko internet, ale nawet połączenia komórkowe.
Według oficjalnej propagandy protest organizują wyszkoleni kryminaliści, bojownicy i chuligani, którzy przybyli z zagranicy, w tym z Ukrainy i z Rosji, a białoruska młodzież uległa oszustwu i złudzeniu, że o coś walczy.
Protest przybrał inną formę także z powodu niedziałającego cały dzień internetu i braku liderów. Był rozproszony, na ulice wyszły niezdecydowane grupy ludzi. Gdy pojawiała się milicja rozbiegali się, by potem znowu się zebrać, lecz już mniej licznie.
Wobec braku planu i rosnącego ryzyka (w tym kary kilkunastu lat więzienia) na ulicy zostają tylko ci, którzy są gotowi do bardziej radykalnej formy protestu, a władzy jest to na rękę – bo przedstawia wszystko jako ekscesy ekstremistów.
W Kamiennej Gorce, gdzie również doszło do protestu, funkcjonariusze wtargnęli do supermarketu i tam próbowali wyłapywać uciekających. Na ulicach, jak w poprzednich dniach, stosowano granaty hukowe, gaz łzawiący i gumowe kule.
Ucierpiało również wielu dziennikarzy. Nieoznaczeni funkcjonariusze w cywilu pobili akredytowanych i ubranych w kamizelki reporterów BBC, OMON pobił ekipę białoruskiego Onlinera, ale także co najmniej kilku innych dziennikarzy i to nie tylko w stolicy, lecz także w Brześciu i Grodnie. Niszczono im kamery, odbierano karty pamięci.