Ostatnie dni obfitowały w ważne wydarzenia polityczne. W Austrii przegrał kandydat prawicy Norbert Hoffer, z kolei we Włoszech do dymisji zamierza podać się premier Matteo Renzi. Czy może oznaczać to początek końca strefy euro? O komentarz poprosiliśmy Ryszarda Czarneckiego, wiceprzewodniczących Parlamentu Europejskiego.
Z jednej strony elity Unii Europejskiej obroniły się, chodzi o porażkę prawicowego kandydata na prezydenta Austrii Norberta Hoffera, z drugie we Włoszech, w referendum dotyczącym zmian w konstytucji poległ Matteo Renzi, komentatorzy podkreślają, że jest to cios w strefę euro. Jak pan ocenia wydarzenia ostatniego weekendu?
Każde wybory są ważne, bo w każdych decydują miliony ludzi, jednak ze względu na wpływ na rzeczywistość europejską, z całą pewnością ważniejsze jet to co odbyło się we Włoszech. To czwarty co do wielkości, a po Brexicie trzeci kraj Unii Europejskiej co do wielkości. Przegrywa tam propozycja premiera, który podaje się do dymisji, co umożliwia wcześniejsze wybory parlamentarne. Wedle wszystkich znaków na ziemi wygra je partia komika Beppe Grillo, Ruch Pięciu Gwiazd, którego postulatem jest wyjście Italii ze strefy euro. To pokazuje, że rzeczywiście strefa euro jako projekt polityczny może być wyraźnie osłabiona. To nie musi oznaczać końca strefy euro, bo to by miało miejsce gdyby to Niemcy z niej wyszły, jest to jednak pewien sygnał, bardzo znaczący, mówiący o tym, że społeczeństwo włoskie pokazuje czerwona kartkę nie tylko rządowi, ale i proeuropejskiemu kierunkowi rządu pana Renzi.
Jest też polski aspekt. Cieszę się z porażki premiera Renzi, jak cieszę się z porażki każdego polityka, który krytykuje mój kraj. Renzi niedawno ostro atakował Polskę, w aspekcie przyjmowania uchodźców. To drugi polityk, po Schultzu, który w ostatnich dniach informuje, że nie będzie walczył o elekcję, a który wcześniej krytykował Polskę. To dobry omen.
Po tym jak Wielka Brytania opuści Unię Europejską Włochy staną się trzecią gospodarka unijną i jak pan powiedział pokazują czerwona kartkę strefie euro. Czy mamy w Europie jakiś kraj, poza hegemonem – Niemcami, którzy są zadowoleni z tego projektu?
Pamiętajmy, że Wielka Brytania jeszcze nie wyszła, aczkolwiek dzisiaj oświadczenie szefa negocjatorów unijnych w rozmowach z Wielką Brytanią pokazuje, że elity europejskie chcą ją wypchnąć. Termin negocjacji skraca się do 1.5 roku.
Myślę, że elity europejskie zaczną wspólne - „Europo nic się nie stało”, skoro w Austrii wygrał kandydat proeuropejski, Aleksander van der Bellen, to jest to taki samo uspakajający sygnał, że wszystko jest cacy. Natomiast my widzimy pewne próby opóźniania tej dymisji, apel prezydenta republiki włoskiej do Renziego, żeby poczekał z dymisją do uchwalenia budżetu. Być może później okaże się, że lepiej dla dobra Europy by było gdyby jej nie składał. Natomiast narasta pewien krytycyzm wobec Brukseli. Zapewne będziemy widzieli to w najbliższym roku w czasie wyborów, może poza wyborami w Niemczech. Tam wygra je kandydat establishmentu Frank-Walter Steinmeier, to niemal przesądzone. Z cała pewnością zobaczymy to w trakcie wyborów w Holandii i Francji. Zobaczymy na ile ten opór jest duży. Obojętnie od ich wyników widać, że projekt europejski trzeszczy w szwach. Propozycje prezesa Jarosława Kaczyńskiego, żeby zmienić traktat są jak najbardziej słuszne. Tylko ucieczka do przodu, tylko zagwarantowanie podejmowania decyzji konsensualnie, a nie pod przymusem, może spowodować zbudowanie jakiejś większości za projektem europejskim.
Słyszał pan słowa Angeli Merkel przed wyborami na lidera CDU? Zapowiedziała powstrzymanie imigrantów, zakaz noszenia burek i wydalenie nielegalnych przybyszów. Odczuwa pan pewną gorzka satysfakcję, był pan jednym z tych, którzy od początku krytykowali politykę otwartych drzwi. Można powiedzieć – a nie mówiliśmy?
Można powiedzieć starym polskim przysłowiem – lepiej późno niż wcale. Tak samo można powiedzieć do środowisk francuskich, gdzie wyraźnym faworytem wyborów jest były premier Fillon, który w swej retoryce antymimigracyjnej konkuruje z Marin Le Pene. To pokazuje, że nawet politycy establishmentu widząc co się dzieje, że się pali, zupełnie zmieniają język i wreszcie zdejmują bielmo z oczu i dostrzegają realne niebezpieczeństwa, które przed ich krajami stoją od dawna.
Rozmawiał: Mateusz Kosiński
i