Rosja toczy gazową wojnę!
Ostatnia decyzja Gazpromu o zaprzestaniu dostaw gazu ziemnego na Ukrainę w środku niezwykle mroźnej zimy (dokładnie zmniejszenie ciśnienia w gazociągach przebiegających przez Ukrainę do takiego poziomu, aby zachować tylko dostawy gazu do państw Europy Zachodniej), spowodowała konieczność ograniczenia dostaw tego paliwa do gospodarstw domowych, a nawet okresowego zamknięcia części szkół w dużych miastach.
Ukraińskie przedsiębiorstwo zajmujące się dystrybucją gazu Naftohaz natychmiast podpisało porozumienie z PGNiG o awaryjnych dostawach tego surowca i przesył z Polski już się rozpoczął, ale nie jest to ten poziom dostaw, który mógłby zaspokoić całe zapotrzebowanie naszego wschodniego sąsiada.
Na razie nie wiadomo ile potrwa kolejna wojna gazowa Gazpromu z Ukrainą (ukraiński rząd po raz kolejny zwrócił się do Komisji Europejskiej z prośbą o pomoc w rozwiązaniu tego konfliktu), ale jest ona dowodem, że rosyjska firma rozpoczyna takie konflikty bez żadnych skrupułów i używa dostaw gazu, jako broni politycznej.
Kolejna wojna Gazpromu z Naftogazem rozpoczęła się tuż po ogłoszeniu rozstrzygnięcia przez Sąd Arbitrażowy w Sztokholmie wielowątkowego sporu pomiędzy obydwoma koncernami, w którym suma roszczeń przekraczała 100 mld USD.
W dużym uproszczeniu Naftogaz skarżył Gazprom za wyraźnie niższy poziom tranzytu gazu przez Ukrainę niż zobowiązania wynikające z umowy i tym samym niższy poziom opłat z tego tytułu, Gazprom z kolei żądał odszkodowań od Naftogazu za niższe poziom zakupów gazu niż wynikał z umowy z 2009 roku, ale także zapłaty za surowiec dostarczony od kwietnia do czerwca 2014 roku, kiedy to Gazprom na polecenie rosyjskiego rządu przerwał dostawy na Ukrainę.
Zwycięzcą tego sporu okazał się sumarycznie Naftogaz, któremu arbitraż przyznał blisko 4,7 mld USD odszkodowania z tytułu wyraźnie niższego poziomu tranzytu gazu przez Ukrainę, choć z kolei ukraińska firma została zobowiązana do zaległej zapłaty w wysokości ok.2,1 mld USD za wspomniane wyżej 3-miesięczne dostawy gazu w 2014 roku.
Saldo tych dwóch decyzji to 2,6 mld USD zapłaty przez Gazprom na rzecz Naftogazu i suma ta została natychmiast przez rosyjską firmę przelana, ponieważ dzienne odsetki to około 0,6 mln USD.
Gazprom próbując odreagować tę porażkę, zdecydował się zatrzymać dostawy gazu na Ukrainę (jak wspomniałem zmniejszając ciśnienie przesyłanego w gazociągach tranzytowych), choć umowa na dostawy gazu na Ukrainę obowiązuje do 2019 roku.
Sąd arbitrażowy przyznając rację Naftogazowi potwierdził dane dotyczące wyraźnego zmniejszenia tranzytu gazu przez Ukrainę mimo tego, że umowa, jaką Gazprom podpisał zobowiązuje go do przesyłu minimum 110 mld m3 rocznie.
Niestety od momentu oddania do użytku rosyjsko- niemieckiego gazociągu Nord Stream 1 (listopad 2011) przesył gazu przez Ukrainę do państw Europy Zachodniej wyraźnie maleje ze 120 mld m3 nawet do 62 mld m3 w roku 2014 ( w 2017 było to ok.93 mld m3), co potwierdza ukraińskie i polskie obawy, że w momencie wybudowania i oddania do użytku Nord Stream 2, tranzyt gazu przez Ukrainę może w ogóle nie być realizowany.
Taki pogląd przestawił ostatnio w rozmowach w Berlinie z kanclerz Merkel premier Mateusz Morawiecki, mimo tego szefowa niemieckiego rządu na konferencji prasowej potwierdziła, że jej zdaniem Nord Stream 2 to przedsięwzięcie gospodarcze, a nie polityczne.
Premier Morawiecki polemizował na tej konferencji z kanclerz Merkel podkreślając, że trudno tu mówić o dywersyfikacji dostaw gazu na Zachód, bo przesył gazu przez Nord Stream 2 taką dywersyfikacją na pewno nie będzie, będzie transportem rosyjskiego gazu inną trasą z pominięciem Ukrainy.
Kanclerz Merkel stwierdziła wtedy, że trzeba będzie tego przypilnować, ale niestety dane zaprezentowane przed sztokholmskim arbitrażem dotyczące spadku tranzytu gazu przez Ukrainę w związku funkcjonowaniem gazociągu Nord Stream 1 dobitnie pokazują, że dostawy i przesył gazu to także broń polityczna.
Co będzie, kiedy powstanie gazociąg Nord Stream 2 można już teraz się domyślić, ta broń w rękach Gazpromu będzie jeszcze skuteczniejsza i dobrze byłoby, żeby nowy niemiecki rząd pod przewodnictwem kanclerz Merkel jednak wziął to pod uwagę.