Ostatnim zdaniem, jakie powiedział do swojej żony było: "widzimy się w niebie". Wybrała życie córeczki zamiast swego
Historia Carrie bardzo przypomina historię św. Gianny Beretty Molli. W marcu 2017 roku Carrie DeKlyen kilkukrotnie doświadczała, jak wtedy sądziła, zwykłych bólów głowy. Kilka tygodni później, matka pięciorga dzieci udała się do lekarza, oczekując szybkiej kontroli i prostego środka na pozbycie się przypadłości. Zamiast tego, została poinformowana, że ma... guza na mózgu. Jakiś czas później dowiedziała się, że jest w ciąży.
Pierwotnie lekarze sądzili, że jest to chłoniak, lecz po operacji, badaniach patologicznych i rezonansie okazało się, że DeKlyen ma glejaka wielopostaciowego - najbardziej śmiertelną odmianę guza mózgu. Bez chemioterapii nie miałaby szans na przeżycie. A przy okazji Carrie dowiedziała się, że jest w ciąży.
Lekarze oznajmili Carrie, że dopóki nie usunie płodu, nie będzie mogła uczestniczyć w badaniach klinicznych, które mogłyby przedłużyć lub nawet ocalić jej życie. Jednakże, Carrie i jej mąż Nick wierzyli w nienaruszalność ludzkiego życia i pomimo ostrzeżeń chirurga, państwo DeKlyen postanowili nie przerywać ciąży, będąc świadomym, że bez badań Carrie jest skazana na pewną śmierć. Nick skomentował tę sytuację: "Ja i moja żona jesteśmy bardzo wierzący i kochamy Pana całym naszym sercem. Rozmawialiśmy o tym i modliliśmy się".
W czerwcu, DeKlyen zaczęła doznawać coraz częstszych, przyprawiających o mdłości migren. W dziewiętnastym tygodniu ciąży, znajdując się w izbie przyjęć, straciła przytomność. Lekarze zgodnie mówili, że jest za późno, by ją uratować, ale jest szansa, aby jej dziecko przeżyło.
Postanowiono o podpięciu Carrie do urządzeń, które pomagały jej oddychać i utrzymywać przy życiu, do momentu, aż dzieciątko będzie na tyle silne, by dać sobie radę na świecie.
W środę, 6 września, tylko po 24 tygodniach ciąży, dziecko Carrie i Nicka przyszło na świat, ważąc 567 gramów. Stan dziecka był stabilny. Córeczka szybko nabrała wagi i zaczęła niemal samodzielnie oddychać. Dziewczynka została nazwana "Life Lynn" ("Life" - ang. życie), a decyzja o takowym imieniu została podjęta już dwa lata temu, zanim Carrie miała jakąkolwiek świadomość swojej choroby.
Następnego dnia lekarze wyłączyli urządzenia utrzymujące życie pacjentki, a dwa dni później, 9 września, otoczona rodziną Carrie zmarła. Jak informuje portal Chicago Tribune, Life Lynn zmarła... 20 września, dwa tygodnie po narodzinach. "To dla nas wielki smutek. Informacja o śmierci Life Lynn złamała nasze serca" - napisał tata, Nick DeKlyen, na profilu rodziny - "Carrie kołysze teraz swoją córeczkę. Nie mam dla tego żadnego wyjaśnienia, ale wiem, że Jezus nas kocha i pewnego dowiemy się, dlaczego tak się stało. Ból, który odczuwamy, jest nie do zniesienia. Proszę o modlitwę za naszą rodzinę".
Wiara odegrała znaczącą rolę w życiu państwa DeKlyen. Wg jej nekrologu, poznali się z mężem w kościele, gdy ona miała 10 lat, a on 12. Byli małżeństwem przez 17 lat i mieli pięcioro dzieci. Ostatnim zdaniem wypowiedzianym przez Nicka do swojej ukochanej było: "Widzimy się w niebie".
Historia Carrie może przypominać historię św. Gianny Beretty Molli, włoskiej lekarki, która odmówiła aborcji oraz histerektomii, wiedząc, że prawdopodobnie nie przeżyje. Gianna zmarła w kwietniu 1962, zaraz po urodzeniu córki. Została kanonizowana przez Jana Pawła II 16 maja 2004 roku.