W Kanadzie rośnie polityczne napięcie w związku z raportem omawiającym wpływy obcych rządów, w tym ich współpracę z parlamentarzami. Opozycja domaga się nazwisk, rząd Kanady nie może ich podać, eksperci ostrzegają przed negatywnymi skutkami takiego kroku.
Niektórzy kanadyjscy parlamentarzyści świadomie wspierają obce kraje, takie jak Chiny i Indie, w uzyskiwaniu wpływu na kanadyjską politykę, coraz bardziej rozbudowane operacje prowadzą Indie, wykorzystując do tego pośredników – to ustalenia raportu parlamentarnej komisji bezpieczeństwa narodowego i wywiadu (NSICOP).
Komisja została stworzona ustawą z 2017 r., jej członkowie powołani w 2018 r. przez premiera Justina Trudeau to parlamentarzyści wszystkich partii, uzyskali oni dopuszczenie do informacji niejawnych. Raport trafił na biurko premiera w marcu br., publicznie dostępna od niedawna wersja nie zawiera nazwisk, a to właśnie nazwiska budzą największe zainteresowanie.
Lider partii konserwatywnej Pierre Poilievre zaapelował o ujawnienie nazwisk parlamentarzystów współpracujących z obcymi państwami, ponieważ „Kanadyjczycy mają prawo wiedzieć”. Liderzy innych partii wolą policyjne dochodzenie. Nieformalny koalicjant rządzących liberałów, Nowa Partia Demokratyczna ma stonowane podejście, jej lider Jagmeet Singh powiedział, że „jeśli są dowody, że ktoś świadomie współpracował z obcym rządem (...) nie powinien być parlamentarzystą”. Dodał jednak, że raportem NSICOP powinna zająć się policja. Również lider opozycyjnego Bloku Quebeckiego Yves-François Blanchet powiedział, że jeśli ktoś z jego klubu miał związki z obcymi rządami, zostanie pozbawiony członkostwa. Jego zdaniem rząd powinien szybko zwrócić się do policji o rozpoczęcie śledztwa.
Wicepremier Kanady Christia Freeland mówiła, że podjęcie dochodzenia należy do policji, a nie do polityków. Przewodniczący komisji David McGuinty z partii liberalnej podkreślił, że zgodnie z prawem członkowie komisji nie mogą ujawniać żadnych szczegółów i nie może powiedzieć, czy wskazani w raporcie politycy powinni w przyszłości startować z list swoich partii.
Dziennikarze kanadyjskich mediów zwrócili przy tym uwagę, że trudno od partii konserwatywnej uzyskać komentarze nt. samego raportu, w którym jest również mowa o zagranicznych ingerencjach w proces wyboru lidera partii. Minister bezpieczeństwa publicznego Dominic LeBlanc, który nadzoruje wywiad i policję federalną przypomniał, że lider konserwatystów „doskonale wie, że żaden rząd (…) nie będzie publicznie dyskutował o informacjach pochodzących od wywiadu”. Powiedział też, że Poilievre może przejść proces otrzymywania dopuszczenia do informacji niejawnych wymagany dla członków NSICOP i wówczas będzie miał wgląd w pełną wersję raportu.
Ponad rok temu, wszyscy liderzy partii w parlamencie zostali zaproszeni przez premiera Kanady do uzyskania poświadczenia bezpieczeństwa wymaganego przez NSICOP, gdy specjalnie wyznaczony komisarz, były gubernator generalny Kanady David Johnston, pracował nad pierwszym raportem o zagranicznych wpływach. Poilievre mówił w marcu ub.r. dziennikarzom, że Trudeau działa w interesie Chin, napisał też na Twitterze wycofany potem wpis, że „Trudeau kamufluje pomoc w wyborach, którą dostał z Pekinu”, ale nie wystąpił o poświadczenie, bo – jak twierdził – nie chciał być „uciszony” i ograniczać swoich komentarzy.
Cytowany przez publicznego nadawcę CBC Wesley Wark, który jest jednym z najwybitniejszych kanadyjskich ekspertów ds. bezpieczeństwa powiedział, że niektóre z omówionych przypadków „przyprawiają o mdłości”, a przypadek parlamentarzysty, który przekazywał informacje obcemu wywiadowi określił jako „podręcznikową zdradę”. Profesor Stephanie Carvin z Uniwersytetu Carleton napisała na platformie X (d. Twitter), że wzywa do ostrożności i podkreśliła, że podawanie szczegółów „prawdopodobnie przerwie wiele ważnych dla bezpieczeństwa publicznego dochodzeń w sprawie wrogich obcych podmiotów, ujawniając źródła i metody”. Ostrzegła, że „informacja wywiadowcza to nie dowody, zniszczy ludzkie życia”.