Koronawirus w USA zabił już niemal 55 tys. ludzi, w tym 1,3 tys. ostatniej doby - wynika z najnowszych danych Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Baltimore. Służby informują o wzroście wykrywanych zakażeń poza metropoliami. Nowy Jork odnotował znaczny spadek zgonów.
Podczas ostatnich 24 godzin (do godz, 2;30 w nocy z niedzieli na poniedziałek polskiego czasu) w Stanach Zjednoczonych zmarło 1330 chorych na COVID-19 - podaje Fox News. To o prawie połowę mniej niż dzień wcześniej, kiedy raport z Baltimore mówił o 2494 zgonach.
W stanie Nowy Jork - epicentrum epidemii w USA - z powodu SARS-CoV-2 zmarło w ciągu ostatniej doby 367 osób, czyli najmniej jednego dnia od początku kwietnia. Jeśli przez najbliższe dwa tygodnie spadać będzie liczba przypadków hospitalizowanych, od 15 maja otarte zostaną niektóre firmy. Do tej pory w stanie Nowy Jork zmarło łącznie 22 269 osób.
Tymczasem wirus rozprzestrzenia się w mniejszych miejscowościach. Amerykańskie służby sanitarne informują o dużym przyroście zakażeń w wielu hrabstwach na prowincji w łącznej liczbie nowych 30 tys. potwierdzonych zakażeń koronawirusem. Od początku pandemii w USA wykryto już ponad 965 tys. przypadków SARS-CoV-2.
Obserwując cały czas liczbę zgonów i nowych przypadków władze Nowego Jorku przygotowują się do przywracania życia w mieście. - To ożywienie Nowego Jorku musi nastąpić w takim duchu, że każdy będzie się liczył. Regeneracja oznacza ulepszanie - stwierdził burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio.Władze miejskie koncentrują się na możliwości "ponownego uruchomienia już w maju" - wyjaśnia PAP w serwisie poświęconym koronawirusowi. Ostateczne decyzje podjęte zostaną po zapoznaniu się z opiniami lekarzy.
- Chcę, aby ludzie wracali do pracy, bez względu na to, czy pracują na Wall Street, czy na przystaniach- - mówił de Blasio, zapewniając o pomocy wszystkim grupom społecznym.