Macron wystraszył się wygranej Le Pen i wzywa do połączenia sił, które ...
Prezydent Francji Emmanuel Macron wezwał w środę do połączenia sił umiarkowanych z różnych stron sceny politycznej w obliczu ofensywy radykalnej lewicy i skrajnej prawicy. Skrytykował "nienaturalne" sojusze powstające z lewej i prawej strony sceny politycznej, które "nie są większością" pozwalającą rządzić.
Na konferencji prasowej Macron przyznał, że ponosi "odpowiedzialność" za przegraną obozu prezydenckiego w wyborach do Parlamentu Europejskiego i zdecydowane zwycięstwo skrajnej prawicy. "Nie zapewniłem dość szybkich i zdecydowanych odpowiedzi na uzasadnione niepokoje naszych współobywateli" - oświadczył.
Broniąc decyzji o rozwiązaniu parlamentu, przypomniał, że po wyborach parlamentarnych w 2022 roku obóz prezydencki nie mógł "zbudować trwałej koalicji" w niższej izbie, Zgromadzeniu Narodowym. Podkreślił, że w niedzielnych wyborach do PE niemal 40 proc. głosów uzyskała skrajna prawica (głównie Zjednoczenie Narodowe, dawny Front Narodowy Marine Le Pen - PAP). Wyniki te są faktem politycznym, którego "nie można ignorować" - uznał Macron.
Przekonywał, że w obliczu przedterminowych wyborów "spadają maski"; wskazał głównie na kryzys na prawicy, gdzie szef partii Republikanie, Eric Ciotti poparł sojusz wyborczy ze Zjednoczeniem Narodowym. Macron ostro zaatakował Ciottiego, mówiąc, iż zawarł "pakt z diabłem".
Skrytykował też lewicę, która tworzy własny sojusz przed wyborami, nazwany "frontem narodowym". Oskarżył radykalnie lewicową Francję Nieujarzmioną o "antyparlamentaryzm", tworzenie "ciągłego zamieszania" w Zgromadzeniu Narodowym, a także o "antysemityzm". Oznajmił, że twórca historycznego Frontu Narodowego z lat 30. XX w., Leon Blum "przewróciłby się w grobie" z powodu obecnego sojuszu i przekonywał, że "niektórzy deputowani socjalistyczni i socjaldemokratyczni nie mają nic wspólnego z Francją Nieujarzmioną".
Oba projekty - zapewniał Macron - nie są większością pozwalającą rządzić. Prezentował swój obóz polityczny jako trzecią drogę między nimi i przekonywał, że "blok centrowy - postępowy i republikański" - ma jasną wizję kraju i Europy.
Macron przedstawiał główne kierunki kampanii swego obozu przed wyborami w sferze gospodarczej i społecznej. Przyznał, że potrzebne są "konkretne odpowiedzi" w sprawie wzrostu cen energii, a "praca powinna być lepiej opłacana". Potwierdził plany budowy ośmiu nowych reaktorów jądrowych, koniecznych do transformacji energetycznej.
Opowiedział się za "odpowiedzialnym" modelem socjalnym, mówił o doinwestowaniu wymiaru sprawiedliwości i szkolnictwa. Wspomniał o zakazie używania mediów społecznościowych przez młodzież poniżej 15 roku życia. Mówił o potrzebie "otworzenia wielkiej debaty" na temat laickości.
Przekonywał, że w polityce zagranicznej dwa skrajne bloki nie zapewnią wizji Francji jako niezależnej potęgi, zajmującej zrównoważone stanowisko w sprawie Ukrainy i Bliskiego Wschodu. Podkreślał, że Zjednoczenie Narodowe "zawsze było dwuznaczne, jeśli chodzi o Rosję" i jest to "problem dla Europy i dla Francji".
"Jesteśmy gotowi włączyć idee socjaldemokratów", przedstawicieli "prawicy gaullistowskiej" i ekologów" - zadeklarował, apelując do sił politycznych, które nie podzielają "gorączki ekstremistycznej". W trakcie wystąpienia podkreślał kilkakrotnie, że umocnienie się skrajnej prawicy "musi zostać usłyszane" i że ma zaufanie do obywateli.
Zapewnił, że nie poda się do dymisji, jeśli jego obóz polityczny przegra wybory 30 czerwca, w których - według sondaży - może wygrać Zjednoczenie Narodowe, kierowane obecnie przez Jordana Bardellę.