Mar Mikhail była jeszcze niedawno dzielnicą tętniącą życiem z ulicami pełnymi zatłoczonych restauracji i barów. Wybuch w porcie zmienił ją w jedno wielkie gruzowisko, dziś przeszukiwane przez Libańską Obronę Cywilną.
Przed miesiącem w bejruckim porcie nastąpił wybuch trzech ton saletry amonowej, która znajdowała się na tamtejszym składowisku. Zginęło około 200 osób, blisko sześć tysięcy zostało rannych, a jeszcze więcej zostało bez dachu nad głową, bo eksplozja zniszczyła znaczną część miasta.
- Prowadzimy poszukiwania od wczorajszego ranka, kiedy czujniki wykryły pod powierzchnią ziemi słabe oznaki życia – powiedział George Ablu Moussa, dyrektor operacyjny Libańskiej Obrony Cywilnej. – Jednak dotąd niczego nie znaleźliśmy.
Walter Munoz, chilijski ratownik powiedział dziennikarzom, że szanse znalezienia kogoś żywego pod gruzami po miesiącu czasu wynoszą 2%. Jednak sama akcja wzbudziła nadzieję mieszkańców dzielnicy, którzy śledzą ją z ogromnymi emocjami, licząc na cud.
Po tym, jak zlokalizowany został sygnał – całe ekipy rzuciły się do pracy używając wszystkiego, co miały pod ręką: dźwigów, łopat, a nawet własnych dłoni.
Centrum poszukiwań to klatka schodowa jednego z budynków. – Nie opuścimy tego miejsca nim nie przeczeszemy każdej piędzi ziemi, nawet jeśli budynek wygląda, jakby się miał zawalić - zapewnił Qassem Khater, jeden z ratowników Libańskiej Obrony Cywilnej.
Wczoraj Bejrut obchodził miesięcznicę tragedii. Żołnierze uczcili to salwami z karabinów, a potem w miejscu eksplozji każdy z nich położył białą różę – w sumie 191, bo tyle dokładnie było zabitych. O 18.08 po południu, czyli w dokładnym czasie tłum zgromadzony w pobliżu zamilkł – minutą ciszy oddano cześć tym, co zginęli. Dzwoniły dzwony w kościołach, w meczetach wzywano na modlitwę, rozbrzmiały syreny karetek pogotowia.