Od rana Amerykanie głosują w wyborach do Kongresu, które - według prognoz umocnią pozycję Republikanów, dając im większość w Senacie. Jednocześnie odbywają się wybory gubernatorów - w 36 spośród 50 stanów - oraz do legislatur stanowych i lokalnych.
Pierwsze lokale wyborcze otwarto o godz. 6 czasu miejscowego (12 czasu polskiego) w ośmiu stanach na wschodzie kraju. Lokale na zachodnim wybrzeżu kraju zostaną zamknięte o godz. 5 czasu polskiego w środę, a ostatni wyborcy zagłosują na Alasce i Hawajach.
Jak zwykle co dwa lata Amerykanie wybiorą jedną trzecią składu 100-osobowego Senatu i całą 435-osobową Izbę Reprezentantów. Z prognoz wynika, że Partia Republikańska (GOP) przynajmniej o kilkanaście mandatów wzmocni swą dominującą pozycję w Izbie Reprezentantów.
Główny bój toczy się o Senat, od ośmiu lat pozostający pod kontrolą Demokratów. Republikanie, którzy z krytyki prezydenta Baracka Obamy uczynili temat przewodni kampanii, są pewni, że zdobędą niezbędne sześć mandatów, by zdobyć większość w wyższej izbie parlamentu.
Według analizy przeprowadzonej przez należącą do "New York Timesa" statystyczną platformę internetową Upshot szanse Republikanów na przejęcie kontroli w Senacie wynoszą obecnie 70 proc. Mają bardzo dużą przewagę w Montanie, Wirginii Zachodniej i Dakocie Południowej; sporą także w Arkansas. W około ośmiu stanach, gdzie demokratyczni senatorowie ubiegają się o reelekcję walka jest wyrównana, ale w większości kandydaci Republikanów mają w sondażach nieznaczną przewagę, m.in. w Kolorado, na Alasce i Iowa.
Komentatorzy są zgodni, że jeśli te prognozy się spełnią, Obamie przez ostatnie dwa lata, jakie pozostały mu na urzędzie prezydenta, będzie jeszcze trudniej realizować swój program. Ale Obama już teraz nie mógł liczyć na współpracę ze spolaryzowanym Kongresem. Republikanie blokowali ogromną większość jego inicjatyw, w tym reformę imigracyjną, prawa podatkowego, podniesienie pensji minimalnej, zwiększenie inwestycji w infrastrukturę czy zaostrzenie prawa do posiadania broni. Zdobywając Senat łatwiej im będzie blokować różne nominacje sędziów czy członków rządu.
Mimo zainwestowanych w kampanię rekordowych (jak na wybory połówkowe, odbywające się w połowie kadencji prezydenta) 4 mld dolarów (w tym na 1,5 mln telewizyjnych, głównie negatywnych, spotów wyborczych), oczekuje się dość niskiej, nieprzekraczającej 40 proc. frekwencji. Sondaże wskazywały, że Amerykanie mało interesowali się tymi wyborami; znacznie bardziej zmotywowani do pójścia do urn byli Republikanie. Dlatego ostatnie dni kampanii Demokraci poświęcili na zachęcanie do głosowania.