Koniec kapitalnego finału konferencji zachodniej
Koszykarze Golden State Warriors dopisali kolejny rozdział do niesamowitej historii jaką tworzą w tym sezonie. W finale Konferencji Zachodniej, od stanu 3:1 dla Oklahomy City Thunder, podopieczni Steva Kerra wygrali trzy spotkania z rzędu, w tym decydujący mecz numer siedem 96:88. Tym samym awansowali do wielkiego finału NBA!
Golden State Warriors, po czterech meczach finału konferencji zachodniej, przegrywali z Oklahomą City Thunder 3:1. Draymond Green z powodu frustracji popełniał prymitywne faule. Stephen Curry bardziej przypominał siebie z zeszłorocznych rozgrywek, niż z kapitalnego w jego wykonaniu tegorocznego sezonu. Thunder przeważali, swoją kapitalna defensywą i błyskawicznymi akcjami ofensywnymi odbierali Warriors nadzieje na odwrócenie losów serii.
Jednak w meczu numer pięć, Kevin Durant i spółka, zaprzepaścili swoją wielką szanse. Byli lepsi, powinni wygrać, ale ekipa z Oakland skradła im zwycięstwo. Taka sama historia miała miejsce w kolejnym starciu. Thunder znowu byli na najlepszej drodze do awansu do wielkiego finału NBA. Jednak Klay Thomson ratował sezon Warriors, kolejnymi trójkami w drugiej i trzeciej kwarcie, bijąc rekord w ilości celnych rzutów zza łuku w fazie play-off. W ostatniej odsłonie przebudził się Stephen Curry i finalny sukces po raz drugi wyślizgnął się z rąk koszykarzy z Oklahomy. W perspektywie całej serii i tego jak fantastyczne play-offy zaliczyli podopieczni Billy'ego Donovana, to bardziej Thunder przegrali finałową serie, niż Warriors ją wygrali.
Nie zmienia to jednak faktu, że Stephen Curry i spółka są drużyną z wielkim charakterem stając się dopiero 10. zespołem w historii, który wygrał serię przegrywając w niej 1-3 i pierwszą drużyną od 1981 roku, której udała się ta sztuka w finale konferencji.
W decydującym starciu ponownie początek meczu należał do Kevina Duranta i Russella Westbrooka! W połowie drugiej kwarty Grzmoty prowadziły 13 punktami. Wtedy pomimo fatalnego początku Klay Thomson zaczął trafiać swoje rzuty z dystansu. Po pierwszych siedmiu niecelnych próbach, trafił trzy trójki pod rząd niwelując stratę do 4 oczek. Jednak do końca drugiej kwarty Thunder odbudowali swoją kilku punktową przewagę i pomimo fantastycznej akcji Curry'ego w ostatnich sekundach pierwszej połowy, do przerwy prowadzili 48 do 42. Jednak postawa Curry'ego w końcówce drugiej kwarty, była zwiastunem wydarzeń drugich 24. minut.
Po przerwie Warriors w końcu zagrali na takim poziomie, który pozwolił im wygrać 73 mecze sezonu regularnego. Mianowicie Stephen Curry wziął sprawy w swoje ręce. MVP rozpoczął swój koszykarski taniec zdobywając 24 punkty. Curry trafiał z dystansu, zaliczał efektywne wjazdy pod kosz. Prezentował poziom, do którego przyzwyczaił swoich fanów. Dzięki niemu i dobrej defensywie, Warriors wygrali trzecią kwartę 29 do 12, wychodząc na 11 punktowe prowadzenie. Jednak to nie był koniec emocji. W ostatnich minutach czwartek kwarty, Thunder zniwelowali stratę do czterech oczek. Wtedy Curry ponownie pokazał swój mistrzowski potencjał. Najpierw wykorzystał trzy rzuty osobiste po nie potrzebnym faulu Ibaki, a potem dorzucił kolejną trójkę. 10 punktów przewagi na 27 sekund przed końcową syreną – to był koniec rywalizacji. Thunder przestali walczyć i ze spuszczonymi głowami schodzili z parkietu.
W wielkim finale Warriors po raz drugi zmierzą się z LeBronem James i jego Cavaliers. Rok temu wygrali 4:2, tylko wtedy kontuzje wykluczyły Kyrie'go Irvinga i Kevina Love. O tym jakie szanse mają zdrowi Kawalerzyści w starciu z najlepszym zespołem dekady, dowiemy się w nocy z czwartku na piątek, kiedy rozpocznie się wielki finał NBA.