Zamorski gość
Kiedy wchodził do gabinetu szefa, miał przeczucie, że stało się coś złego. Był zmęczony świątecznym zamieszaniem w firmie i tym tłumaczył swój niepokój. Szef szybko wyprowadził go z błędu – niepokój był całkowicie uzasadniony.
– Przykro mi, Piotrze, że muszę ci to powiedzieć przed świętami. Takie czasy, nie można czekać. Nie mamy pieniędzy, by dalej cię zatrudniać.
A więc tak wylatuje się z roboty? – nawet zdziwił się, jak mało go to zmartwiło.
Poświęcił firmie piętnaście lat. To była jego pierwsza praca. Robił w niej karierę od stażysty, do kierownika działu. Żona Piotra zawsze uważała, że praca jest jego pierwszym domem, a ten ich wspólny – to po prostu noclegownia. Nie zgadzał się z tym. Myślał, że kiedy zarobi na tyle dużo, by tak się nie przemęczać, wynagrodzi wszystko Annie i trójce ich dzieciaków. Skończył spłacanie kredytu na dom, teraz potrzebował jeszcze jednej solidnej premii, by zapłacić za budowę basenu. Anna zawsze marzyła o basenie i wiedział, że podpisanie umowy z wykonawcą na rozpoczęcie prac będzie najlepszym prezentem na święta.
Premii już nie będzie. W sumie był wdzięczny szefowi, że dostał wymówienie, zanim zdecydował się na tak duży wydatek. Odprawa, jaką mu zaproponowano, wystarczy na trzy miesiące. Potem musi znaleźć inną pracę. A to nie będzie takie łatwe.
Nie, dzisiaj nic nie zepsuje mi radości świąt. Do jutra nie powiem Annie o zwolnieniu – myślał wracając do domu.
Piotr żył i pracował na obrzeżach Los Angeles. Mimo, że czuł się bardziej Amerykaninem niż Polakiem, pamiętał o swoich korzeniach i święta zawsze obchodził według zwyczajów, które odziedziczył po rodzicach, przybyszach z dalekiej ojczyzny.
Polskie kolędy różniły się od amerykańskich. Były trochę smutne, ale za to bardzo serdeczne. Amerykańskich lubił słuchać wtedy, kiedy wszystko układało się pomyślnie. Najbardziej podobały mu się, gdy robił zakupy. Przy tej muzyce łatwiej było podjąć decyzję o podarowaniu bliskim drogiego prezentu. Poradzi sobie. Wszystko będzie dobrze. Dzwonki dzwonią, jedzie Święty Mikołaj. Jest OK.
Ale tym razem nie było OK. Stracił pracę, nie ma prezentu dla Anny, nie wie, czy będzie miał pieniądze by utrzymać rodzinę.
A właśnie – prezent dla Anny! Muszę coś kupić! – Piotr skręcił nagle do supermarketu. Zbyt nagle. Usłyszał huk, a potem poczuł ból w tyle głowy. To nie był wypadek, raczej drobna stłuczka, ale prawie nowy samochód nie wyglądał najlepiej.
– Dzisiaj jest wigilia i nic nie zepsuje mi radości – powiedział do siebie zdeterminowany.
Dojechał jakoś do sklepu. Zamiast świątecznego nastroju poczuł falę irytacji: Ta cholerna kiczowata muzyka i plastikowy renifer kiwający głową przy wejściu.
W środku tłum i jeszcze więcej muzyki oraz reniferów. Kupił perfumy: drogie, dobrej firmy, w ładnym flakonie. Anna będzie zadowolona. W końcu nic nie mówił jej o basenie, a na prezent świąteczny zawsze wybierał dla niej perfumy.
Kasjerka miała chyba równie zły dzień jak Piotr i wcale tego nie ukrywała.
Może też dowiedziała się, że wylatuje z roboty? Ale jej to się należy – pomyślał, kiedy wykłócała się ze starszą panią, której zabrakło pół dolara na prezent dla wnuczka. Kobieta miała łzy w oczach. Sięgnął szybko do kieszeni. Święta w końcu są raz do roku. I przeciętnie nie częściej niż raz do roku zapominał wziąć ze sobą portfel. Zostawił go najwidoczniej w pracy.
Nosił w kieszeni zapasową setkę – na czarną godzinę. Zapłacił brakujące staruszce pół dolara. Ale ile kosztują perfumy?
– 120 dolarów – kasjerka wyrecytowała. Czuł na sobie jej triumfujący wzrok, kiedy szedł zamienić flakon perfum na mniejszy.
Wychodząc ze sklepu minął kiwającego głową renifera. Znowu ta melodia.
– Robert! – usłyszał za sobą krzyk nastolatki.
Spojrzał na podskakującą radośnie dziewczynę, gdy z drugiej strony wpadł na niego biegnący w jej objęcia chłopak. Piotr runął na renifera. W okolicach prawej łopatki poczuł jego rogi. Renifer podnosił głowę tym razem ze sporym kawałkiem jego płaszcza. Znów włączyła się ta sama kiczowata melodyjka. Plastikowe bydlę się zaśmiało.
Sam nie wiedział, czemu to zrobił, ale przyłożył zwierzakowi tak, że ręka przebiła się przez plastik aż do jakiegoś, mechanizmu. Renifer znieruchomiał, ucichła nawet muzyka.
Strażnicy sklepu też chyba nie mieli dobrego humoru. W każdym razie nie mieli litości dla tych, którzy niszczą świąteczne ozdoby. Wezwali policję. Piotr miał sporo szczęścia, że nie spędził całej nocy w komisariacie.
Dotarł do domu późnym wieczorem. Wiedział, że Annie będzie przykro. Często wracał późno z pracy, ale nigdy w Wigilię. Żona nic nie mówiła. Miała za to łzy w oczach. Dzieci chyba niczego nie zauważyły. Spoglądały pod choinkę szukając prezentów. Polski zwyczaj nakazywał jednak, by najpierw zasiąść do wigilijnej kolacji. Anna przygotowała dwanaście potraw i dodatkowe nakrycie dla zamorskiego nieoczekiwanego gościa. Każdego roku przed składaniem życzeń Piotr tłumaczył dzieciom wigilijne obyczaje. Jego rodzice robili kiedyś tak samo. Wyjaśniał właśnie tradycję dodatkowego nakrycia na stole, gdy rozległ się dzwonek. Poszedł otworzyć drzwi. Nieoczekiwany gość wyglądał na bezdomnego. Był stary, ubrany w podarty garnitur i chyba dosyć dawno się nie golił. Mówił łamaną angielszczyzną. Twierdził, że jest głodny. Piotr już sięgał do kieszeni po jakieś drobne, gdy ujrzał za sobą dzieci.
– Tato, a ten pan to zamorski gość? – spytał najmłodszy syn Mateusz.
Piotr zrozumiał, w co się pakuje.
– Nie, ten pan chce tylko trochę pieniędzy – próbował wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
– Mówił, że jest głodny – nie ustępował Mateusz.
Jak na złość cudzoziemiec dobrze rozumiał tylko dzieciaka.
– Tak, dobry człowiek, ja dawno jeść.
Piotr zaprosił przybysza do stołu i od razu poczuł na sobie zdumiony wzrok Anny. Poprosiła go do kuchni. Wiedział, że choć urodziła się w Polsce, wcale nie przepada za wszystkimi świątecznymi tradycjami. Kochała dom, rodzinę i święty spokój. Zresztą, to dodatkowe nakrycie to przecież tylko taki zwyczaj. Nikt nigdy nie słyszał, żeby brać bezdomnego do wigilijnego stołu.
Prawie się pokłócili. Anna nie chciała zostawiać dzieci samych z nieznanym cudzoziemcem i w końcu usiedli za stołem. Piotr blisko przybysza, Anna jak najdalej od obydwu. Gość trochę orientował się w polskich tradycjach, ale Polakiem na pewno nie był, za to błyskawicznie pałaszował polskie wigilijne potrawy. Nie wiadomo, czy we właściwej kolejności, ale na pewno z ogromnym smakiem.
Rosjanin albo Ukrainiec – pomyślał Piotr. – Ale nie, mówi z jakimś dziwnym akcentem, może polski Żyd? Też chyba nie. Oni mają inne święta.
Dzieci skończyły wieczerzę, ale cudzoziemiec niczego nie zamierzał jeszcze kończyć. Jadł, nie, raczej żarł, aż mu się uszy trzęsły. Anna z coraz większą wściekłością patrzyła na Piotra.
– Tato, prezenty, prezenty! – krzyczały jedno przez drugiego.
Na słowo „prezenty” gość spojrzał ciekawie pod choinkę.
Piotra przeszły ciarki. W polskiej tradycji nie było mowy o dodatkowym prezencie. I, jak to bywa w sytuacjach kompletnej katastrofy, wpadł mu do głowy świetny pomysł. Przynajmniej wtedy wydawał mu się świetny. Wiedział, że Anna przygotowała dla niego dwa prezenty: zegarek i sweter. Postanowił szybko działać.
– Dzisiaj ja rozdaję prezenty! – wrzasnął. Dzieci były równie zdumione co Anna.
Podał żonie ładnie opakowany flakonik perfum – wyglądała chyba na trochę rozczarowaną, ale może to złudzenie, dzieciom – jak zwykle – wielkie pudła i... zerwał tak, by nikt nie zauważył, metkę z większego prezentu. Podał go gościowi. Sam otworzył mniejszy, ten z zegarkiem. Anna zrobiła się naprawdę czerwona, zbierało jej się na płacz, gdy cudzoziemiec wciskał na brudną koszulę robiony przez nią po nocach sweter.
Gość bardzo cieszył się z podarunku, choć tak naprawdę sweter był na niego sporo za mały. Od razu pękł w kilku miejscach. Gdyby nie wszystkie przypadki tego pechowego dnia, cudzoziemiec w rozpadającym się swetrze mógłby nieźle rozbawić Piotra swoim widokiem. Annie na pewno nie było do śmiechu.
Zrobiło się naprawdę późno, zanim przybysz zrezygnował z jedzenia – sweter pękł jeszcze bardziej.
– Gdzie pan się zatrzymał? – Piotr próbował przerwać niezręczne milczenie i zasugerować kłopotliwemu gościowi, że czas jego wizyty jest jednak ograniczony.
– Nie mieć swojego domu, posiedzieć jeszcze u was. Piotr poczuł, że oblewa go zimny pot. Nie może przecież tak nagle wyrzucić człowieka, z którym zasiadał do wigilii.
– Boję się, że nie będziemy mieli dla pana dodatkowego łóżka.
– Ja spać w salonie.
Dzieci surowo patrzyły na ojca. Im nieznajomy coraz bardziej się podobał. Dokładnie odwrotnie niż Annie.
– Dobrze, przyniosę panu koc.
Anna wstała od stołu, chyba zapomniała powiedzieć „dobranoc”. Piotr nie zdziwił się nawet, kiedy okazało się, że drzwi od ich małżeńskiej sypialni są zamknięte.
Zasnął w salonie na podłodze obok swojego gościa.
Obudziła go krzątanina Anny w kuchni. Nieznajomego nie było już w domu. Piotr musiał porozmawiać z żoną, choć bał się tej rozmowy. Anna była jednak cała w skowronkach. Ucałowała go na przywitanie.
– Piotrze, mogłeś powiedzieć, że to niespodzianka. Naprawdę się go przestraszyłam. No wiesz, nigdy się nie spodziewałam, że zaprosisz kogoś od budowy basenów na święta.
– Ależ Anno, to nie był nikt od basenów.
– Wiem, wytłumaczył mi rano, że nie był w stanie przyjąć twojego zlecenia, bo nie dostał jako cudzoziemiec uprawnień i przekazał czek miejscowej firmie.
– Jaki czek?
– Och Piotrze, Piotrze, musiałeś dostać niezłą premię, skoro mogłeś za wszystko zapłacić z góry.
– Premię? – Piotr czuł, że coraz bardziej głupieje.
– Ano właśnie, nie wiem, czy to właśnie w tej sprawie, ale dzwonił rano twój szef, prosił, żeby cię nie budzić. Kazał powtórzyć, że przemyślał sobie wszystko jeszcze raz i na razie zmienia decyzję. Mam nadzieję, że nie chce ci zabrać pieniędzy na basen – mrugnęła, uśmiechając się słodko.
– Nie, chyba chodziło mu o coś innego – wyjąkał Piotr. Czuł, że potrzebuje świeżego powietrza. Cokolwiek właśnie się działo, niech się dzieje dalej – może nawet lepiej, że nic z tego nie rozumiał. Tyle dziwnych przeżyć w ciągu kilkunastu godzin to i tak dużo, nawet jak na dorosłego.
– Aha – przypomniała sobie Anna – ten człowiek od basenów zostawił ci liścik, leży w salonie.
Piotr niepewnie otworzył kopertę.
Drogi Piotrze,
Ryba była rewelacyjna, pierogi trochę gorsze, no i ten sweter sporo jednak za ciasny. Na drugi raz wolałbym zegarek. Mam nadzieję, że basen się Annie spodoba.
Masz cudowne dzieci.
I jeszcze jedno: jeśli jeszcze raz uderzysz mojego renifera, to tak Cię kopnę w tyłek, że będziesz robił za pierwszą gwiazdkę na niebie.
Pozdrowienia
Sam Wiesz Kto
24.12.2002
Zamorski gość
Kiedy wchodził do gabinetu szefa, miał przeczucie, że stało się coś złego. Był zmęczony świątecznym zamieszaniem w firmie i tym tłumaczył swój niepokój. Szef szybko wyprowadził go z błędu – niepokój był całkowicie uzasadniony.
– Przykro mi, Piotrze, że muszę ci to powiedzieć przed świętami. Takie czasy, nie można czekać. Nie mamy pieniędzy, by dalej cię zatrudniać.
A więc tak wylatuje się z roboty? – nawet zdziwił się, jak mało go to zmartwiło.
Poświęcił firmie piętnaście lat. To była jego pierwsza praca. Robił w niej karierę od stażysty, do kierownika działu. Żona Piotra zawsze uważała, że praca jest jego pierwszym domem, a ten ich wspólny – to po prostu noclegownia. Nie zgadzał się z tym. Myślał, że kiedy zarobi na tyle dużo, by tak się nie przemęczać, wynagrodzi wszystko Annie i trójce ich dzieciaków. Skończył spłacanie kredytu na dom, teraz potrzebował jeszcze jednej solidnej premii, by zapłacić za budowę basenu. Anna zawsze marzyła o basenie i wiedział, że podpisanie umowy z wykonawcą na rozpoczęcie prac będzie najlepszym prezentem na święta.
Premii już nie będzie. W sumie był wdzięczny szefowi, że dostał wymówienie, zanim zdecydował się na tak duży wydatek. Odprawa, jaką mu zaproponowano, wystarczy na trzy miesiące. Potem musi znaleźć inną pracę. A to nie będzie takie łatwe.
Nie, dzisiaj nic nie zepsuje mi radości świąt. Do jutra nie powiem Annie o zwolnieniu – myślał wracając do domu.
Piotr żył i pracował na obrzeżach Los Angeles. Mimo, że czuł się bardziej Amerykaninem niż Polakiem, pamiętał o swoich korzeniach i święta zawsze obchodził według zwyczajów, które odziedziczył po rodzicach, przybyszach z dalekiej ojczyzny.
Polskie kolędy różniły się od amerykańskich. Były trochę smutne, ale za to bardzo serdeczne. Amerykańskich lubił słuchać wtedy, kiedy wszystko układało się pomyślnie. Najbardziej podobały mu się, gdy robił zakupy. Przy tej muzyce łatwiej było podjąć decyzję o podarowaniu bliskim drogiego prezentu. Poradzi sobie. Wszystko będzie dobrze. Dzwonki dzwonią, jedzie Święty Mikołaj. Jest OK.
Ale tym razem nie było OK. Stracił pracę, nie ma prezentu dla Anny, nie wie, czy będzie miał pieniądze by utrzymać rodzinę.
A właśnie – prezent dla Anny! Muszę coś kupić! – Piotr skręcił nagle do supermarketu. Zbyt nagle. Usłyszał huk, a potem poczuł ból w tyle głowy. To nie był wypadek, raczej drobna stłuczka, ale prawie nowy samochód nie wyglądał najlepiej.
– Dzisiaj jest wigilia i nic nie zepsuje mi radości – powiedział do siebie zdeterminowany.
Dojechał jakoś do sklepu. Zamiast świątecznego nastroju poczuł falę irytacji: Ta cholerna kiczowata muzyka i plastikowy renifer kiwający