Zestrzelenie malezyjskiego Boeinga 777 nad wschodnią Ukrainą przypomniało zachodnim mediom o katastrofie smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r. Dziennikarze i komentatorzy gazet i telewizji widzą podobieństwo nie tylko w okolicznościach obu katastrof, ale także w sposobie, w jaki do ich "wyjaśniania" podchodzi Rosja.
Kilka dni temu w programie „Turning point” w kanadyjskiej telewizji CBC gościła Lada Roslycki, analityk ds. bezpieczeństwa i wywiadu. Mówiąc o roli Rosji w katastrofie malezyjskiego boeinga Roslycki powiedziała: "(...) jest bardzo smutne podobieństwo między tym co się stało z malezyjskim samolotem na Ukrainie, a maszyną ze Smoleńska, kiedy to polskie demokratyczne władze zostały zestrzelone". Nawiązała też do działań służb rosyjskich na obu wrakowiskach. – Widzimy pomiędzy tymi wydarzeniami wiele podobieństw. To Rosjanie, rosyjscy terroryści, wojskowi wytrenowani w Rosji w ciągu czterech dni zniszczyli i cięli części samolotu – mówiła analityk.
Z kolei "Washington Times", piórem Lucji Swiatkowski Cannon, pisze, że "W przypadku malezyjskiego boeinga brak gotowości Rosjan do współpracy pozwala im ukryć dowody oraz obarczyć Kijów odpowiedzialnością za to, co się stało. Biorąc pod uwagę to, w jaki sposób Związek Sowiecki, a następnie Federacja Rosyjska blokowały inne śledztwa dot. katastrof lotniczych, nie ma powodów by sądzić, że tym razem będzie inaczej".
W tym kontekście Cannon przytacza katastrofę prezydenckiego tupolewa. "Za dobry przykład tego, jak Rosjanie podchodzą do badania katastrof lotniczych niech posłuży katastrofa polskiego samolotu z 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku na terytorium Rosji" – pisze dziennikarka. Jak dodaje, "śledztwo ws. śmierci 96 polskich wysokich urzędników państwowych, w tym polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie zakończyło się pomyślnie, bo rosyjscy śledczy odmówili oddania Polsce wraku samolotu, czarnych skrzynek oraz telefonów komórkowych i laptopów ofiar. Polska strona nie otrzymała też pełnego dostępu ani do samego miejsca katastrofy, ani do zdjęć z miejsca katastrofy. Nawet godzina katastrofy nie została ustalona. Najpierw mówiono, że samolot rozbił się o 10:56, potem, że o 10:41. Świadkowie twierdzą jednak, że do tragedii doszło o wiele wcześniej. Rosyjskie karetki przyjechały, ale po otrzymaniu informacji, że wszyscy zginęli,i natychmiast odjechały".
Cannon zwraca następnie uwagę, że śledztwo to prowadził MAK, którego przewodniczącą jest była generał KGB.
– Rosyjskie śledztwo katastrofy w Smoleńsku było naznaczone skrytością, fałszem, brakiem prawnych standardów i rosyjską polityką. Pomylono ciała ofiar, a ciało bohaterki Solidarności Anny Walentynowicz, do dziś nie zostało zidentyfikowane. Podobne problemy pojawiły przy śledztwie ws. zestrzelenia malezyjskiego Boeinga. Przeniesiono ciała i wrak, a rosyjscy terroryści zablokowali międzynarodowym ekspertom dostęp do miejsca tragedii. Czarne skrzynki zniknęły na jakiś czas i zostały oddane dopiero po wywarciu silnej międzynarodowej presji. Zdjęcia satelitarne jasno wykazały, że samolot został zestrzelony za pomocą rakiety. Rosja ją zapewne dostarczyła – zwraca uwagę dziennikarka.
Z kolei niemiecki dziennikarz Jurgen Roth kilka dni temu w reakcji na strącenie Boeinga 777 Malaysia Airlines napisał na Facebooku, że „jeżeli czarne skrzynki rozbitego samolotu pasażerskiego faktycznie zostaną przewiezione do oceny do Moskwy, to jest pewne, że zapisy zostaną zmanipulowane i przekłamane. Tak jak to było w przypadku katastrofy lotniczej w Smoleńsku”.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zachodnie media: Katastrofa malezyjskiego boeinga jak katastrofa smoleńska