Wosztyl mówi wprost o nękaniu, zamykaniu ust przy wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej
Artur Wosztyl w rozmowie z portalem tysol.pl podkreślił, że nadal pozostaje do dyspozycji prokuratury i komisji ws wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, oraz, że poza nim jest jeszcze klika osób, które razem z nim były w załodze. – Na godzinę i 26 minut przed tym zdarzeniem razem ze mną tam wylądowały – mówi.
Wosztyl pytany był np. o przecięte w jego samochodzie przewody hamulcowe w 2014 roku i śledztwo, które trwa w tej sprawie: – Jeżeli chodzi o te hamulce, to faktycznie na początku 2014 roku doszło do mechanicznego uszkodzenia przewodu hamulcowego. I to nie był element giętki, tylko ten, który był metalową rurką (...) Jeszcze bodajże w 2010 roku, późną jesienią, odpadło mi koło w samochodzie. Sześć śrub się poluzowało. Tylne lewe koło w samochodzie. Po prostu odmaszerowało w czasie jazdy, gdy jechałem do pracy. Człowiek sobie wtedy różnie tłumaczy takie historie. Ja myślałem, że może ktoś chciał ukraść te koła, może ktoś go wypłoszył. Nie miałem nawyku za każdym razem obchodzenia samochodu dookoła i sprawdzania czy wszystkie próby są przykręcone. Skoro jeździłem cały czas i były przykręcone, to z natury rzeczy, idąc do samochodu, nie sprawdzałem tego. Po tamtym zdarzeniu to się zmieniło, niestety".
Jeden z kluczowych świadków, którzy mogą rzucić światło ws. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej przyznaje, że od maja 2010 roku on i jego załoga była szkalowana przez poprzednią ekipę rządzącą: – Za wszelką cenę próbowano nam zamknąć usta, próbowano nas na siłę ukarać, próbowano nam udowodnić winę. Jednocześnie to było robione w sposób bardzo perfidny, bo straszono nas, wręcz nękano". I dalej: – Nawet były takie informacje, że pan generał może mnie wyrzucić z armii – wyznaje. W rozmowie pojawia się także wątek śmierci Remigiusza Musia, jego przyjaciela i kolegi z załogi Jaka-40, który według ustaleń policji i śledczych miał popełnić samobójstwo. – Rozmawiałem z żoną Remka Musia. Powiedziała, że nic nie wskazywało na to, że jest w takim kiepskim stanie psychicznym, żeby mógł targnąć się na swoje życie. Być może coś mi umknęło, ale z tego, co wiem, to nawet nie pozostawił żadnego listu pożegnalnego, ani nic. Nie pożegnał się ze swoimi córkami, które bardzo kochał. Dziwnie to wygląda".