„Wierzejski nadaje”. Panowanie banowaniem
Niby w polityce nic się nie dzieje. Notowania rządu stabilne. Być może kilka tygodni przed wyborami okaże się, nie ma jak odpowiadać na wściekłe kampanie propagandowe wylewające się opozycyjnych Der Mediów? Może dopiero wtedy BigTech odetnie Zjednoczoną Prawicę od wyszukiwarek i sieci społecznościowych?
Gaśnicę kupujemy przed pożarem!
Powiedzieć, że to BigTech czyli światowe media społecznościowe pomogły demokratom wygrać jesienne wybory prezydenckie w USA to nic nie powiedzieć. Mówimy o zmanipulowaniu przynajmniej 5% głosów dzięki facebookowi, zakazie komunikowania się nałożonym przez firmę Twitter na urzędującego prezydenta USA, wreszcie o tym, że Google ograniczało dostępności informacji o wyczynach rodziny kandydata na prezydenta.
Grupka licząca najwyżej kilkudziesięciu miliarderów z Doliny Krzemowej uzyskała bezprecedensowy wpływ na sprawy demokratycznego świata. Dyktują, jakimi tematami wolno się zajmować, a które nie istnieją. Decydują, kto może używać ich “platform” a kto dostanie zakaz wstępu.
Jak zechcą mogą wyciszać głos całych grup społeczeństwa. Wystarczy, że określą ich jako „rasistów”, „białych suprematystów”, „religijnych bigotów” i… gotowe.
Zakwalifikują cię tak i… znikasz. Znikasz nie tylko z mediów społecznościowych ale wyrzucają cię z pracy. Wystarczy skoordynowana akcja wobec pracodawcy z komunikatem: „zatrudnianie tego bigota, suprematysty i rasisty rzuca cień na waszą firmę, będziemy namawiać członków naszej społeczności by więcej nie korzystali z waszych usług”.
I załatwione! Nikt nie będzie pytał o liczebność tej grupy bo wystarczy, że jest głośna i bezkarna. Żaden manager się nie podłoży bo przecież każdy ma kredyty do spłacenia…
To prawie tak samo skuteczne jak „znikanie”, które prawdziwym i wydumanym wrogom zapewniała NKWD.
W lutym z zapartym tchem śledziłem walkę rządu Australii z BigTech. Okazało się, że małe 25 milionowe państwo (ale bogate!) narzuciło BigTech warunki, na których muszą działać!
Ani pogróżki ani szantaż (wyłączenie usług przez FB) nie złamały Australijczykom karku.
Wniosek? Jeśli się chce można wszystko. Polska ma 40 milionów obywateli, jesteśmy w Unii Europejskiej i nie ma żadnego powodu by się bać władz BigTech. Trzeba działać!
Mamy dwa i pół roku do kolejnych wyborów. BigTech na 100% wytnie wszystkie te numery, jakie znamy z jesiennej kampanii w USA. Jesteśmy jednak mądrzejsi. Mamy czas i możliwości by zabronić ograniczania zasięgów postów, blokowania kont, dopisywania komentarzy redakcyjnych do czyichś postów. Wystarczy przypomnieć o zakazie cenzury jaki obowiązuje na terenie Rzeczpospolitej Polskiej (art.54) i opracować zasady wymuszenia go na wszystkich dostawcach usług internetowych. W przeciwnym razie - kara.
Jest też druga wersja. Śpijmy spokojnie. Nic się nie dzieje. Notowania stabilne. A jeśli kilka tygodni przed wyborami okaże się, nie ma sposoby by odpowiedzieć na wściekłe kampanie propagandowe wylewające się z opozycyjnych Der Mediów? Do obywateli będą docierały tylko negatywne komunikaty i konfabulacje bo BIG TECH odetnie Zjednoczoną Prawicę od wyszukiwarek i sieci społecznościowych?