Wiceprezes Lotosu dla "GP": Wiem, że mogę spać spokojnie
Od kilku dni nie ustaje medialny atak na szefostwo spółki "Lotos". O zarzutach pojawiających się pod jego adresem i zmianach w spółkach Skarbu Państwa mówi „Dodatkowi Pomorskiemu Gazety Polskiej Codziennie" Przemysław Marchlewicz, wiceprezes Lotosu.
Firma Vangal otrzymała od Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości dotację, która później została cofnię- ta. Na czym polegała jej dzia- łalność?
Przemysław Marchlewicz: To był jeden z kilkunastu projektów biznesowych, które realizowałem w ostatnich latach Od 2008 r. z prowadzę z sukcesami działalność gospodarczą. Przez ten czas nikogo nie oszukałem, nikt nie postawił mi zarzutów. Nie udał się akurat ten jeden projekt. Planowaliśmy budowę najnowocześniejszej stoczni jachtowej na świecie. Miała ona dawać zatrudnienie co najmniej 200 osobom. Z biznesowego punktu widzenia ciągle uważam ten pomysł za dobry i uzasadniony. Według mnie o tym, że dotacja PARP została cofnięta, nie zadecydowały względy ekonomiczne, ale polityczne. Wyglądało to tak, jakby ktoś w pod rządami Platformy i PSL zorientował się, że za duża kwota trafiła do politycznych przeciwników.
Czyli nie było podstaw do cofnięcia dotacji?
Przemysław Marchlewicz: W mojej ocenie absolutnie nie. Projekt od początku zakładał zakup nieruchomości, w której miała odbywać się budowa jachtów, o tym była mowa we wszystkich składanych w PARP dokumentach. Nie ma też mowy o tym, by wartość tej nieruchomości została zawyżona. Zachowanie Agencji w tej sytuacji nie by- ło do końca racjonalne. W tym samym czasie urząd skarbowy na dziewięć miesięcy zatrzymał nam zwrot 8 mln zł VAT-u, a kontroler pytał mnie wprost: „Kto pana tak nie lubi?”.
Sprawa niezwróconej dotacji trafiła jednak do prokuratury. Czy komuś z Vangla postawiono zarzuty?
Przemysław Marchlewicz: Nie. Prokuratura bada szczegó- łowo całą dokumentację i zajmuje się przesłuchiwaniem świadków. Ale ja wiem, że podobnie jak inne osoby zaangażowane w ten projekt mogę spać spokojnie, bo dokumentacja była tworzona ze szczególną staranno- ścią, a nasze zeznania są zgodne ze stanem faktycznym.
Inne pana biznesowe projekty kończyły się jednak powodzeniem. Czy firmy, z którymi Pan współpracował, mogą liczyć teraz na Pana przychylność jako wiceprezesa Lotosu?
Przemysław Marchlewicz: Zgodnie z obowiązującymi przepisami, podejmując pracę w Lotosie, pozbyłem się udzia- łu we wszystkich przedsiębiorstwach. One nie współpracują, nie współpracowały i nie będą współpracować z państwowymi spółkach. Jedyna styczność dotyczy sytuacji, w której firmy, z którymi wcześniej współpracowałem, zajmujące się energią odnawialną, składają wnioski o przyłączenie do sieci u operatorów takich jak Energa czy Tauron. W tej kwestii istnieje jednak procedura ustawowa, tworzone są ekspertyzy, nie ma mowy o preferencyjnym traktowaniu. Jako wiceprezes Lotosu nie mam żadnych narzędzi, by wpływać na pomyślne załatwienie takich spraw.
Czy pojawienie się artyku- łów na Pański temat można łączyć z politycznymi zmianami, które zachodzą na Pomorzu?
Przemysław Marchlewicz: Nie mam z nikim personalnych konfliktów i jestem przeciwnikiem tego, by takie rzeczy specjalnie nagłaśniać. Jednocześnie jest tu widoczna pewna zależność. W wyniku zmian, które wprowadzamy, odcięcia pewnych biznesowych układów, mogliśmy nadepnąć na odcisk pewnym środowiskom biznesowym i politycznym. Po tym jak wycofano rekomendację jednej z osób zaangażowanych w spółki Skarbu Państwa, rozpoczęła się szeroko zakrojona akcja donosów, wymierzonych w nasze środowisko polityczne, która dotknęła także mnie.
Wywiad ukazał się w środowym numerze (30.11.2016) "Dodatka Pomorskiego Gazety Polskiej". Rozmowę prowadził Maciej Kożuszek.