Tkaczyk: Doszliśmy z żoną do wniosku, że nas już nic nie zaskoczy, nic nas nie złamie
– Od nas, wielkich i silnych, oczekuje się opanowania, siły i spokoju. A my też czasami nie wiemy, co zrobić, a ciężar, jaki dostajemy na plecy, wydaje się przygniatać do ziemi – mówi w rozmowie z Michałem Kołodziejczykiem dla Wirtualnej Polski były kapitan reprezentacji Polski w piłce ręcznej Grzegorz Tkaczyk.
– Za wcześnie skończyłem karierę. Nie udało mi się jej poprowadzić tak, jak chciałem - planowałem pograć jeszcze dwa, trzy lata, ale przeszkadzały kontuzje. Dostałem też propozycję pracy w Vive Kielce w innej roli i postanowiłem, że nikogo nie będę oszukiwał, udając starego, dobrego Tkaczyka. Zdrowie nie pozwalało mi już na grę na tak wysokim poziomie, do jakiego przyzwyczaiłem kibiców i siebie. Nie chciałem znowu się przeprowadzać, szukać nowego klubu, ciągnąć za sobą rodziny. Niedokończona gra to właśnie także rodzina, bo tutaj życie cały czas pisze nowe rozdziały scenariusza – mówił.
– Ten fragment pojawił się w książce niespodziewanie nawet dla mnie. Nie miałem go w planach. Sprawy dotyczące dzieciaków, z którymi tak dużo wspólnie z żoną przeszliśmy, rezerwowałem tylko dla najbliższych i przyjaciół. Wiem, że ci, którzy decydują się na spisanie wspomnień, klepią banał o tym, żeby "coś po sobie zostawić". Zostawiłem dużo na boisku, starszy syn Mateusz pamięta moje występy, ale dwójka trzyletnich bliźniaków może za kilka lat usiądzie i będzie to dla nich miłe tak o ojcu poczytać – czytamy w Wirtualnej Polsce.
– Sprowadzam sportowców na ziemię. Ludzie widzą w nas herosów, myślą, że my to tylko zwycięstwa, wywiady w telewizji, życie na godnym poziomie, fajne samochody. Ale mamy przecież także sytuacje, których nikt nie jest w stanie przewidzieć, a z którymi musimy się zmierzyć. Od nas, wielkich i silnych, oczekuje się opanowania, siły i spokoju. A my też czasami nie wiemy, co zrobić, a ciężar, jaki dostajemy na plecy, wydaje się przygniatać do ziemi. Nic tak mnie nie rozczula i nie ściska za gardło jak cierpienie dzieci. Wiem, że Centrum Zdrowia Dziecka to placówka, która leczy, ale dla mnie traumą była nawet wizyta w tamtejszej stołówce – mówił Tkaczyk.
– Pierwszą styczność z chorymi dziećmi miałem jako piłkarz reprezentacji Bogdana Wenty na spotkaniu w szpitalu onkologicznym. Kiedy na nie szedłem, byłem tak zestresowany jak nigdy przed żadnym meczem. Zastanawiałem się, co ja tym dzieciakom powiem. No bo jak miałem zagaić? „Cześć, jak się macie?”. Ale jak zobaczyłem małych pacjentów tego szpitala, zorientowałem się, że wcale nie są smutni. To rodzice, którzy stali przed salą, wiedzieli, o co chodzi, a dzieciaki były pogodne. To bardzo ułatwiło nasze spotkanie, ale było dla mnie szokiem – czytamy.
– Żona trafiła do szpitala nagle, tydzień ciążę podtrzymywali, zanim podjęli decyzję o porodzie. Cały czas miałem nadzieję, że uda się jeszcze wytrwać kilka tygodni. Ale sprawdzałem w internecie, jak wygląda płód w 25 tygodniu. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. To było trudne – opowiada.
– Doszliśmy z żoną do wniosku, że nas już nic nie zaskoczy, nic nas nie złamie. Walka ze słabościami dzieci ciągle trwa i będzie trwała, jeździmy na badania, kontrole, walczymy o ich rozwój. Psychicznie jesteśmy innymi ludźmi, niż byliśmy wcześniej – powiedział Tkaczyk.