Skandaliczny spektakl: kochajmy Afrykę, plujmy na Polskę!
Najnowszy spektakl Wrocławskiego Teatru Współczesnego „Pani Furia” w reżyserii Krzysztofa Czeczota mógł być ciekawym głosem w dyskusji na temat aktualnej polityki otwartych granic państw zachodu, pokazującym brutalną rzeczywistość życia imigrantów jako obywateli drugiej, trzeciej czy czwartej kategorii, a stał się niespójnym bełkotem ukazującym morze pogardy dla Polaków mających czelność być katolikami i patriotami.
„Pani Furia” powstała na podstawie sztuki od lat mieszkającej w Belgii Grażyny Plebanek, za którą została nagrodzona we wrocławskim konkursie teatralnym Strefy Kontaktu. Osadzona w Brukseli historia pokazująca m.in. niebezpieczeństwa niekontrolowanego napływu imigrantów do nieprzygotowanej na to ani społecznie ani politycznie czy ekonomicznie Europy opowiedziana jest z punktu widzenia imigrantki z Konga – Ali (w tej roli Dominika Klimaty). Jej opowieść jest mocnym punktem spektaklu, gdyż stawia m.in.istotne pytania o obłudną i okrutną wręcz politykę państw zachodnich. Politycy zachęcają obywateli całego świata do zamieszkania w Europie, po czym, kiedy ich już przyjmą z otwartymi rękoma, spychają ich do rynsztoka, nie próbując nawet zapewnić im godnego życia. Opowieść Ali zmusza do zastanowienie się nad losem zwykłego człowieka, nad ofiarami wielkiej polityki. Mogłaby stać się punktem wyjścia w dyskusji o zasadność otwarcia granic w przypadku nieprzygotowanego na to społeczeństwa, pokazując jak to wygląda w Belgii - kraju, gdzie już nie ma z tej sytuacji odwrotu.
Do oryginalnego tekstu pisarki scenarzystka Jadwiga Juczkowicz dopisała jednak nowy wątek: polskiej dziewczyny Anielki (Katarzyna Pilichowska) i jej problemów tożsamościowych, który w nie do końca zrozumiały sposóbmiał wzmocnić proimigracyjny wydźwięk sztuki Plebanek.Anielka wychowywana jest samotnie przez despotyczną matkę, uważającą się za katoliczkę, patriotkę, która narzuca dziewczynie swój światopogląd. Ta początkowo się przeciwko temu buntuje, aby na koniec przystąpić do skrajnego ugrupowania nacjonalistycznego, co według twórców przedstawienia ma być logicznym następstwem wartości przekazywanych jej przez matkę. Jak się szybko okazuje wątek ten całkowicie psuje dobrze zapowiadającą się sztukę, a zamiast pochylenia się nad realnymi problemami polskiej rzeczywistości widz otrzymuje miernej jakości kabaret wyśmiewający wartości istotne dla większości Polaków, niekoniecznie tych z obozu dobrej zmiany.
W ten sposób po raz kolejny teatr stał się miejscem zarezerwowanym tylko dla tych, którzy z niejasnych zapewne i dla siebie samych powodów śmieją się słysząc o katolikach, rzezi na Wołyniu, ekshumacji szczątków żołnierzy pomordowanych przez NKWD i chęci odczuwania dumy z powodu historii swojego kraju. Po obejrzeniu tego i dobrze zagranego i dobrze wyreżyserowanego, a jednak zmarnowanego przedstawienia nasuwa się przede wszystkim jedno pytanie: jaki sens mapochylanie się nad problemami kulturowymi narodów afrykańskich, nad ich historią, tradycjami i opowieściami,przy jednoczesnym totalnym wyszydzaniu i odrzucaniu swojejwłasnej kultury i tożsamości? Dlaczego jednym należy współczuć, należy ich podziwiać, a drugimi, którzy są tuż obok nas, trzeba pogardzać? Czy to na tym ma polegać ta multikulturalna tolerancja?