Wśród 72 zatrzymanych uczestników Marszu Niepodległości są osoby podejrzewane o atak na ambasadę Rosji i o spalenie tęczy na pl. Zbawiciela - powiedział Bartłomiej Sienkiewicz. Jak podkreślił szef MSW "od 24 lat niepodległego państwa polskiego nie zdarzyło się, by doszło do ataku na ambasadę innego kraju"
- Były incydenty, które trzeba wyjaśnić. Trwają analizy, czy czas reakcji policji na zajścia w trakcie marszu był adekwatny. Gdy okaże się, że ktoś czegoś nie dopełnił lub za późno interweniował, trzeba będzie wyciągnąć konsekwencje - także personalne. Ale na razie za wcześnie, by o tym mówić - powiedział we wtorek Sienkiewicz w radiu RMF FM. Wcześniej w radiowych "Sygnałach Dnia" minister mówił, że w czasie Marszu Niepodległości doszło do "szeregu burd, incydentów, no i wtedy musiała wkroczyć policja z całą mocą". - Niestety mieliśmy do czynienia z kolejnym świętem niepodległości zepsutym przez bandytów - dodał.
Jak podkreślał w wypowiedziach dla obu stacji, od 24 lat niepodległego państwa polskiego nie zdarzyło się, by doszło do ataku na ambasadę innego kraju. - To absolutne przekroczenie wszelkich norm - mówił. Po tym zajściu oraz z powodu wcześniejszych incydentów - atak na skłot przy ul. Skorupki, podpalenie samochodów oraz tęczy na pl. Zbawiciela - policja zażądała rozwiązania manifestacji. W poniedziałek po południu, gdy Marsz Niepodległości przechodził ulicą Spacerową, na tyłach ambasady Federacji Rosyjskiej, w ogniu stanęła budka policji ochraniającej budynek. Na teren ambasady rzucano petardy i race. Kilku uczestników marszu próbowało wspiąć się na ogrodzenie, podpalono też stertę śmieci na podwórku kamienicy obok. Sienkiewicz pytany, gdzie w tym czasie była policja, odparł, że funkcjonariusze zabezpieczali główne wejście do ambasady, a z tyłu w chwili ataku pozostawało 10 policjantów. - Jednak nawet, gdyby na tyłach był szpaler, petardy i race przelatywałyby nad nim - mówił minister w RMF FM. Podkreślił, że trwają analizy przebiegu zajścia i że trzech z zatrzymanych policja podejrzewa o udział w ataku na ambasadę.
Zarazem Sienkiewicz oświadczył, że nie ma "poczucia źle wykonanego zadania" i że nikt nie zdejmie z niego politycznej odpowiedzialności za policyjne zabezpieczenie imprezy oraz że ocena jego pracy należy do szefa rządu. Podkreślił, że - poza incydentem z ambasadą - ogólny przebieg całej manifestacji był spokojniejszy niż w poprzednich latach oraz że to policja wnioskowała o rozwiązanie demonstracji w związku ze stwierdzonym naruszeniem porządku publicznego.Mówiąc w "Sygnałach Dnia" o reakcji policji na zajścia przy ul. Skorupki, gdzie uczestnicy marszu zaatakowali skłot, Sienkiewicz oświadczył, że zbadano czas reakcji funkcjonariuszy. Według wyliczeń resortu reakcja policji wynosiła około 10 minut od rozpoczęcia incydentu do jego zakończenia
- Były zatrzymania, działo się to poza obrębem całej manifestacji, niestety potem ten mechanizm
zaczął narastać tzn. spośród manifestantów za wiedzą służb porządkowych wybiegały grupy chuliganów,
które dokonywały różnego rodzaju czynów, po czym z powrotem włączały się w marsz. W momencie, kiedy
liczba tych incydentów była znacząca, na prośbę policji organizator, czyli miasto, rozwiązał tę manifestację i tym samym otworzyło to drogę formalną do interwencji oddziałów zwartych. No i w ciągu półtorej godziny niecałej został przywrócony porządek w mieście, aczkolwiek oczywiście ta sytuacja z punktu widzenia obywateli jest nie do zaakceptowania - dodał.
Podczas organizowanego przez narodowców Marszu Niepodległości doszło w poniedziałek - podobnie jak
w poprzednich latach - do burd. Jak informowano wieczorem poszkodowanych zostało 19 osób, 14
przewieziono do szpitali. Zniszczono m.in. kilka samochodów. Policjanci użyli pałek, gazu
łzawiącego i pieprzowego oraz broni gładkolufowej z gumowymi kulami. Marsz został rozwiązany przez
ratusz na żądanie policji, mimo to demonstranci przeszli przez całą zaplanowaną trasę.
zm, PAP, fot.Ministerstwo Spraw Wewnętrznych RP/CC