Choć od tragicznych wydarzeń upłynęły już tygodnie, wielbiciele himalaizmu nadal nie wiedzą, co się stało na Nagiej Górze. Zimowe wejście Elisabeth Revol i Tomasza Mackiewicza 25 stycznia na szczyt Nanga Parbat (8126 m) jest drugim w historii.
U wielu wątpliwości budzą sprzeczne wypowiedzi Francuski. W wywiadzie udzielonym jeszcze w szpitalu, do którego trafiła po powrocie z Nanga Parbat, Elisabeth odpowiadała na pytanie, w którym momencie podjęła decyzję o tym, że musi opuścić swojego wspinaczkowego partnera.
– Właściwie nie ja podjęłam tę decyzję. Powiedziano mi: jeśli zejdziesz na 6000, to przyleci helikopter po ciebie, a po Tomka na 7200. To było narzucone przez pakistański rząd – mówiła Revol.
Inne informacje czytamy w raporcie Polskiego Związku Alpinizmu. Francuzka, którą uratowali Polacy, miała powiedzieć im, że stan Tomasza Mackiewicza jest bardzo ciężki: odmrożone ręce, nogi, twarz, niezorientowany w czasie i przestrzeni, nie było z nim już żadnego kontaktu, ślepota śnieżna, brak możliwości samodzielnego przemieszczania się.
Dwa dni temu, na pierwszej konferencji prasowej, Elisabeth mówiła już co innego. – Rozmawiałam z Tomkiem mówiąc mu, żeby się nie martwił, że podałam jego pozycje i ratownicy na pewno go znajdą. Powiedział: nie martw się, zostanę tu, nie ma problemu.
– Po raz kolejny te informacje są niepełne, niejasne. Sam jestem zagubiony tym wszystkim, bo troszeczkę inaczej mówiła wcześniej – mówi himalaista Paweł Michalski.
– Jest zbyt wcześnie, by stawiać kategoryczne oceny – mówi prezes Polskiego Związku Alpinizmu i radzi poczekać na szczegółowy raport, gdy Francuzka wróci do zdrowia. – Ona po prostu jest jeszcze w takim dość emocjonalnym stanie, jeszcze z wieloma rzeczami nie może się pogodzić. To był dla niej naprawdę traumatyczny okres – tłumaczy Piotr Pustelnik.