- Mój adopcyjny ojciec, gdy zapytałam go o kwestię aborcji, o jego poglądy, wtedy, kiedy sama dowiedziałam się, że poczęłam się z gwałtu, zawsze był za wyborem. Dla profesora na liberalnym uniwersytecie taki pogląd zawsze był naturalnym. Zareagowałam zaskoczona: „tato, wychowujesz mnie 18 lat, patrzysz, jak dorastam i po tym wszystkim mówisz mi, że jej ciało-jej wybór, że to wszystko było ważniejsze niż moje życie?”. On wtedy dopiero zrozumiał, powiedział „nie wiem, jak mogłem coś takiego pomyśleć” - powiedziała w rozmowie z Tomaszem Terlikowskim w "Starciu cywilizacji" Rebecca Kiessling, działaczka prolife, prawnik, założycielka fundacji "Save The One".
Tomasz Terlikowski: Dlaczego zajmuje się pani ratowaniem tych osób, które nawet wśród wielu działaczy prolife są skazywane na śmierć, ponieważ pochodzą z gwałtu
Rebecca Kiessling: Prawda jest taka, że jeśli chodzi o mnie, to nie tylko zostałam poczęta z gwałtu, ale moja biologiczna matka wybrała dla mnie aborcję, chciała dokonać aborcji, więc moimi bohaterami są ci ludzie, którzy zawdzięczam życie, prawodawcy, który opowiedzieli się za życiem. I mam świadomość, tym bardziej że w dalszym ciągu istnieje wiele dzieci, które nie mogą na taką ochronę liczyć i tym bardzie czuję się powołana, by stawać w ich obronie wszędzie tam, gdzie jest to potrzebne. Byłoby szczytem egoizmu postawa, że ja się urodziłam, żyję i te dzieci zostawić bez opieki.
Jak to wszystko się zaczęło?
Moja historia w pewnym sensie wiąże się z Polską, bo moi adopcyjni dziadkowie pochodzili z terenów polskich, z Galicji. To była rodzina żydowska, więc biorąc pod uwagę, że znaczna część naszych krewnych w Polsce straciła życie w holokauście, współczucie dla ofiar prześladowania, dla tych, którzy nie prosili się o to, by urodzić się w takich warunkach, w jakich się urodzili, było dla mnie rzeczą naturalną. Już w wieku 10 lat stwierdziłam, że chcę pracować jako adwokat i ujmować się za najsłabszymi, którzy wymagają opieki. Od najmłodszego wieku chciałam bronić tych, którzy nie mają innej obrony. Miałam w sobie zawsze ogromne współczucie, zrozumienie dla tej tragedii, która dotknęła naród żydowski, która dotknęła moich bliskich, ale miałam świadomość, że jednak moje pochodzenie jest inne, że zostałam adoptowana i była we mnie gdzieś ta tęsknota przez kontaktem z biologiczna matką.
Wiedziała pani, że biologiczna matka chciała dokonać aborcji?
Nie wiedziałam. To był dla mnie absolutny szok. Dopiero gdy skończyłam 18 lat dowiedziałam się, że zostałam poczęta wskutek gwałtu i rok później spotkałam się z moją biologiczną matką i powiedział mi o tym, że chciała dokonać aborcji. To było coś bardzo trudnego do przeżycia. Było to dla mnie tym trudniejsze do przyjęcia, że już kiedy miałam 14 lat, mniej więcej rok po śmierci mojego dziadka, babcia zaczęła opowiadać historie rodzinne, że kiedy była w drugiej ciąży, z moją ciocia, dziadek domagał się aborcji, choć była ona nielegalna. Było to dla mnie całkowicie nie do przyjęcia. Babcia też uważała, że jest coś zupełnie niezrozumiałego, jak można domagać się śmierci swojego dziecka, jak można zabijać takie dzieci. Moja ukochana ciocia była dla mnie twarzą ilustrującą problem aborcji w sposób bardzo namacalny, oczywisty.
Czyli ta postawa antyaborcyjna kształtowała się jeszcze w okresie zanim dowiedziała się pani, że ma to jakikolwiek związek z pani pochodzeniem?
To właśnie moja babcia, Żydówka, ateistka, ukształtowała we mnie postawę prolife. Kiedy byłam w szkole średniej, zdarzało się, że moi koledzy robili prezentacje na temat aborcji i umieszczali w nich zdjęcia zmasakrowanych dzieci, płodów pozbawionych życia. Było to dla mnie absolutnie strasznie i wiedziałam, że na coś takiego nigdy bym się nie zdecydowała. Kiedy byłam w szkole i mówiłam, że chcę zostać adwokatem, bardzo często była reakcja, że „kobieta-adwokat? To taka feministka”. Na początku bardzo mi się to podobało, jestem silną kobietą, chcę walczyć o prawa kobiet, zależy mi na tym, tylko nie mogłam pogodzić się z tym, że feministki – podobno z definicji – muszą być za aborcją. Było to dla mnie nie do pogodzenia.
Ale liberalne środowiska żydowskie w USA też mocno zaangażowały się w promowanie prawa do aborcji. Można powiedzieć, że szła pani mocno wbrew rodzinnemu otoczeniu?
Mój adopcyjny ojciec, gdy zapytałam go o kwestię aborcji, o jego poglądy, wtedy, kiedy sama dowiedziałam się, że poczęłam się z gwałtu, zawsze był za wyborem. Dla profesora na liberalnym uniwersytecie taki pogląd zawsze był naturalnym. Zareagowałam zaskoczona: „tato, wychowujesz mnie 18 lat, patrzysz, jak dorastam i po tym wszystkim mówisz mi, że jej ciało-jej wybór, że to wszystko było ważniejsze niż moje życie?”. On wtedy dopiero zrozumiał, powiedział „nie wiem, jak mogłem coś takiego pomyśleć”.
Zmienił zdanie?
Tak, zmienił zdanie natychmiast. Już wtedy wiedziałam, że moja własna historia ma potencjał wpływania na stanowisko innych w tej sprawie.
Jak to było, gdy dowiedziała się pani od biologicznej matki, że jest pani poczęta z gwałtu?
Opowiedziała mi o tym, że została uprowadzona, że napastnik zagroził jej nożem i została brutalnie zgwałcona, chyba w najgorszy sposób, jaki można sobie wyobrazić. Moja mama zawsze była, zawsze jest i zawsze będzie dla mnie osobą bardzo cenną, bliską, potrzebną. Cierpię na samą myśl, jak brutalnie została skrzywdzona. Jednocześnie, kiedy dowiedziałam się, w jaki sposób poczęło się moje życie, poczułam się od razu wrogiem publicznym, obiektem ataków społecznych, bo wiedziałam, jakie stanowisko zajmuje większość Amerykanów w przypadku ludzi takich jak ja, poczętych wskutek gwałtu. Miałam wrażenie, że muszę udowadniać swoje prawo do istnienia, że muszę jakoś szczególnie się wykazać, żeby zasłużyć na życie. Czułam tę ogromną nienawiść do tej kategorii, którą reprezentuję.
Nie miała pani momentu myślenia o swoim biologicznym ojcu, jakiegoś problemu z tym? Zwolennicy aborcji w takiej sytuacji mówią, że to lepiej dla dziecka, gdy się nie urodzi, bo nie będzie musiało żyć ze świadomością, że miało takiego ojca.
To jest po prostu ocenianie, wydawanie sądu na temat mojego prawa do życia, tego, czy mogę istnieć, czy nie. Mogę takim ludziom tylko powiedzieć: „jak śmiecie, jak macie czelność mówić mi, czy ja mam prawo do życia, czy nie, czy ja powinnam istnieć, czy nie powinnam”. To trochę tak, jakby kazali mi dziś skoczyć z mostu.
Teraz jest pani świadoma, ale wtedy?
To jeżeli ktoś jest przez jakiś czas w śpiączce, to co? To znaczy, że można go zabić, bo jest nieświadomy.
Terri Schiavo zabito.
W zeszły weekend spotkałam się z jej bratem, to mój dobry znajomy. Trudno pogodzić się ze stratą kogoś bliskiego w tak okropny sposób, ale w jej przypadku to nawet nie była śpiączka.
Dowiaduje się pani w wieku 19 lat, co się wydarzyło, i to wtedy weszła już pani w ruch prolife? Już wtedy zaangażowała się pani w walkę o życie różnych dzieci?
Kiedy miałam 18 lat i byłam w szoku po tym, gdy dowiedziałam się, jak zaczęła się historia mojego życia, z takiej wewnętrznej potrzeby usłyszenia stanowiska kogoś, kto powie, że moje życie ma sens, że ma jakąś wartość, spontanicznie zadzwoniłam do lokalnego biura ochrony życia, by ktoś docenił mnie. Może nie zaproponowano mi wtedy współpracy, ale usłyszałam wiele cennych, wartościowych słów. Natomiast kiedy dowiedziałam się od mojej biologicznej matki, że chciała mnie usunąć, że jest za aborcją, to żeby poradzić sobie z tym, uporządkować to w głowie, napisałam wtedy długi esej filozoficzny przedstawiający uwarunkowania aborcji z tej perspektywy i prawa dziecka do życia. Esej ten ukazał się, kiedy byłam na studiach prawniczych, choć nie należałam wtedy do żadnego ruchu prolife. Wcześniej udałam się na kilka spotkań ruchu prolife na uniwersytecie, nie w regularny sposób, ale po to, by zdobyć się odwagę zapytać moją biologiczną matkę o kwestie aborcji. To było dopiero na ostatnim roku moich studiów, gdy zaangażowałam się bardziej aktywnie w działalność prolife i było to lokalne centrum pomocy kobietom w ciąży i jest to środowisko, z którym współpracuje do dzisiaj. To było miejsce, w którym po raz pierwszy miałam okazję publicznie wystąpić w tej kwestii i od tamtej pory wszystko się zaczęło, zaczęły się zaproszenia.
Od razu zaczęła mówić pani swoją historię, o matce, o pochodzeniu?
Pierwsze moje wystąpienie było w kościele, w którym zbieraliśmy środki na działalność naszego centrum i miałam pięć minut, by powiedzieć o tym, czym się zajmujemy, więc na koniec dodałam tylko, że zostałam poczęta w wyniku gwałtu, że o mało nie dokonano na mnie aborcji, ale cenię sobie swoje życie i to, co robię. Czy zawsze opowiadam całą historię? Czasami w wywiadach dla mediów jest tylko 30 sekund, by coś opowiedzieć.
Jak reagują zwolennicy aborcji na tę historię? Wydawać się może, że powinna im ona wytrącić z ręki wszystkie argumenty.
To, co na pewno jest faktem, gdy spotykam się z takimi ludźmi, to to, że zaczynają czuć się bardzo niekomfortowo. Jedną z ich metod, by sobie z tym uczuciem poradzić, jest to, co zauważyłam już w niektórych polskich mediach – pojawiło się kilka artykułów, w których napisano „Rebecca Kiessling TWIERDZĄCA, że została poczęta wskutek gwałtu”. Uważam, że to ogromnie poniżające dla mojej matki. Bardzo często w przypadkach gwałtów kobiety, które padły jego ofiarami są traktowane niepoważnie, zarzuca się im kłamstwo, pomówienie. Boją się do tego przyznawać, więc to jest tym bardziej podłe i oszczercze, by pozwalać sobie na takie zachowanie. Czy ja przyjeżdżałabym do Polski, na drugi koniec świata, zostawiając męża i piątkę dzieci, tylko po to, by głosić coś, co od początku oparte jest na kłamstwie?