Prof. Kik, który stał na czele strajku w Katowicach w 1968: Musieliśmy zareagować na bicie i szczucie ludzi psami
— To co myśmy rozpoczęli (uczniowie liceum im. Mickiewicza) to było spontaniczne. Musieliśmy zareagować na szczucie ludzi psami i bicie ich. Odzyskiwaliśmy miasto i rozbijano nas — i tak przez trzy dni — powiedział profesor Kazimierz Kik, politolog z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, który był gościem red. Adriana Stankowskiego w programie „Republika po południu” w Telewizji Republika.
— Byłem maturzystą w liceum im. Adama Mickiewicza. W drodze do szkoły była próba strajku studentów, która została spacyfikowana przez milicjantów. Mimochodem znalazłem się w środku wydarzeń. Zbuntowałem licealistów. Były nas tysiące. Mi przypadło kierowanie tym ruchem przez trzy dni. Przez 3 dni kierowałem. Potem milicja wyciągnęła mnie z tłumu i aresztowała. To co myśmy rozpoczęli (uczniowie Mickiewicza) to było spontaniczne. Musieliśmy zareagować na szczucie ludzi psami i bicie ich. Odzyskiwaliśmy miasto i rozbijano nas — i tak przez trzy dni — stwierdził prof. Kik.
— Byłem inwigilowany cały czas przez SB jako istotny wróg PRL-u. W tym marcu 1968 zupełnie spontanicznie wyglądały te protesty. Protest był przeciwko nadużywaniu siły przez milicję — powiedział profesor.
— Tak jak Solidarność nie była Wałęsą, tak Marzec nie był Michnikiem. Z jaką łatwością wychodzili ludzie… Oblegaliśmy wszystkie komisariaty, milicjanci uciekali na strych. Każe demonstracje kończyły się pobiciem. Po trzech dniach nas rozbito dostatecznie. Ta potencjalna gotowość do strajku tych młodych robotników była niesamowita. Sam byłem młodym robotnikiem. Wydarzenia Marca’68 nie są własnością tylko Warszawy — dodał.
— W naszej klasie byli Żydzi — bliscy koledzy i koleżanki. Nigdy nam nie przyszło do głowy by stosować jakieś insynuacje. Z ust katowickich robotników nie padły żadne obelżywe słowa wobec Żydów. Zaskoczyło mnie to jak łatwo robotnicy szli do protestów. To był potencjał na przyszłą Solidarność — zakończył.