Komisja Europejska zdecydowała wczoraj o wszczęciu wobec Polski procedury ochrony praworządności. – Wcześniej podobne oceny funkcjonowania państw UE były już czynione przez KE. Nie były one jednak sformalizowane w formie procedury – podkreśla premier Beata Szydło.
Szefowa rządu przypomniała w Polsat News, że uruchomiona w środę procedura monitorowania praworządności obowiązuje od 2014 roku. Dodała też, że decyzja podjęta przez KE nie była dla niej zaskoczeniem.
– Szef KE Jean Claude Juncker w rozmowie telefonicznej mówił, że normalna procedura rozmowy i sprawdzania dokumentów będzie miała miejsce. W naszej ocenie wyjaśnienia były wystarczająco precyzyjne. Poszczególni komisarze mają prawo uznać, że są dla nich niewystarczające. Dlatego ten proces uzupełnienia informacji teraz nastąpi – wyjaśniła Szydło. Jej zdaniem na pewno nie dojdzie do żadnych sankcji przeciwko Polsce.
Wartości demokratyczne
Premier podkreśliła, że nasz kraj, jako państwo członkowskie UE wypełnia wszystkie procedury i standardy. Jak dodała, najlepszym dowodem na to, że w Polsce prawa demokratyczne nie są łamane, jest fakt, że można w spokoju manifestować swoje racje. – W ostatnich ośmiu latach nie można było protestować przeciw ówczesnej władzy. To się nie podobało. Wówczas stosowano ostre środki – zaznaczyła.
Pierwszym etapem unijnej procedury, którą wszczęto wczoraj wobec Polski, jest gromadzenie informacji oraz ocena wszystkich ewentualnych zagrożeń dla systemu prawnego państwa. Procedura ma na celu umożliwienie KE dialogu z państwem członkowskim, aby zapobiegać "wyraźnemu ryzyku poważnego naruszenia" wartości demokratycznych przez państwo należące do Wspólnoty.
CZYTAJ TAKŻE:
Jurek: Kraje "starej Unii" traktują nas jak protegowanych, których można pouczać
KE oceni sytuację w Polsce. Kowal: Zaskakująca decyzja. Byłem pewien, że do tego nie dojdzie